...i poszłam do dentysty. To było jedno z moich postanowień w czasie przerwy międzysemestralnej: zanleźć dentystę i umówić się na wizytę. Wstyd się przyznać, ale nie byłam u dentysty 4 lata. W końcu jednak przekonałam sama siebie że naprawdę powinnam iść teraz póki ubytki jeszcze nie dają o sobie znać, bo później będzie już tylko gorzej. Byłam na wizycie 3 stycznia. Narazie tylko kontrolna...i wsyd się przyznać ile mam ubytków. W każdym razie z samego opowiadania dentyście jak bardzo się boję, tak się zestresowałam że przez łzy ledwo co mogłam wybałkotać parę zrozumiałych zdań. Stanęło na tym że dał mi receptę na valium, które mam zażyć dzień przed wieczorem i rano w dniu wizyty. Miejmy nadzieję że taka mieszanka środków uspakajających i znieczulenia w czasie zabiegu zadziała...i nie odstraszy mnie od stomatologa na kolejne....nie wiadomo ile lat.
Od jutra znowu powrót do rotuny...choć miejmy nadzieję tym razem do niezupełnie szarej. Semester pomimo że intensywny i pracowity zapowiada się ciekawie: fizjologia (która zdecydowanie jest bardziej w moim stylu niż anatomia), psychologia (behavioral sciences), histologia i krótki blok z embriologii (taka pozstalość z anatomi, żeby semestr nie zaczął się zbyt dobrze ;). Wygląda na to że w ciągu kolejnych kilku semestrów nie będe osamotniona w moich intelektualnych wysilkach, albo powinnam raczej napisać że mój małżonek nie będzie się czuł porzucony i ignorowany...bo w końcu i na niego przyszła pora i zaczyna college w połowie stycznia.
Najbardziej cieszę się z zajęć fakultatywnych, na które jakimś cudem się załapałam (mieli bardzo ograniczoną ilość miejsc, a studentów chętnych całą masę). Przez półtora miesiąca 4 godziny w tygodniu będę miała zajęcia z wprowadzenia do anestezjologii, intensywnej terapii i sali operacyjnej. Oprócz mnie będzie tylko 2 innych studentów na tych zajęciach, tak więc zapowiada się naprawdę świetnie.
No i w tym świątecznym zamieszaniu zupełnie zapomniałam napisać o moim najlepszym chyba w tym roku prezencie świątecznym – tuż przed świętami Operation Helping Hands podjęła decyzję w sprawie ostatecznego składu drużyny, która w tym roku pojedzie na misję do Ekwadoru i ja również zostałam wybrana. Tak więc w marcu, w czasie moich ferii wiosennych spędzę tydzień pracując z dziećmi w dżungli amazońskiej w sercu Ekwadoru. A teraz uciekam, cieszyć się ostatnim dniem lenistwa.
"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)
niedziela, 6 stycznia 2008
środa, 2 stycznia 2008
No i mamy Nowy Rok
Nawet nie wiem kiedy tegoroczne święta minęły. Rozleniwiłam się niesamowicie z tej okazji. Semestr skończyłam 19 grudnia i nawet napisać nie miałam czasu od tamtej pory! No więc tak w wielkim skrócie...
- anatomia z głowy! Nie ma się co chwalić ostatecznym wynikiem, ale najważniejsze że do przodu
- pierwsze Święta w nowym domu minęły dobrze, choć skromnie...bo tylko 4 osoby przy wierzerzy wigilijnej zasiadały; a gotowania tyle co dla całej armii. W odpowiedzi na moje narzekanie że zawsze sami spędzamy święta, i że tyle gotowania na mnie jedną przypadło i moja rodzinka i Mika zapowiedziały się na przyszły rok! Hurra!!!
- nauczyłam się gotować zupę grzybową – palce lizać, i doprowadziłam do perfeckji już i tak smakowity barszczyk czerwony z uszkami.
- Odkryliśmy z Mikiem serial ‘24’ i w ciągu 3 dni obejrzeliśmy cały pierwszy sezon, i szukujemy się do drugiego. Pewnie teraz tempo spadnie, bo szkoła rozpoczyna się za niecały tydzień (wygląda na to że ‘bycie na bieżąco z „24”’ nam nie grozi...w telewizji juz leci 7 sezon!)
- kupliśmy nowy samochód! Już od dawna planowaliśmy wymienić moją mazdę na coś większego i...bardziej praktycznego. Chcieliśmy przed zimą, żeby w razie czego nie mieć problemu jak śniego spadnie, ale jakoś nie mogliśmy się zdecydować i ani się obejrzeliśmy i święta przyszły. Postanowiliśmy więc poczekać do wiosny, bo mazda wtedy byłaby wiecej warta...ale w Sylwestra rano stwierdziliśmy że po Nowym Roku nie będziemy mogli skorzystać z promocji ‘End of The Year’ i...decyzja zapadła. Okazało się że moja mazda była warta więcej niż myśleliśmy i zostałam właścicielką nowiutkiego Forda Escape...(nie jesteśmy zwolennikami amerykańskich aut – azjatyckie i europejskie sa zdecydowanie bardziej niezawodne....ale i odpowiednio więcej kosztują! Doszliśmy jednak do wnisku, że z jednej wypłaty cięzko będzie spłacać droższy samochód, a skoro kupiliśmy nowy to przez okres gwarancji nie trzeba będzie sie martwić o serwis...akurat przez moje studia...a jak już zacznę pracować za 3,5 roku to zawsze będzie można kupić coś nowego!).
Jak już jechaliśmy do salonu zamienić moją mazdę na tego wielkoluda, to aż parę łez uroniłam ze wzruszenia...bo jaka by nie była ta miata – mała, niepraktyczna, niemożliwa do jeżdzenia zimą itp...- to naprawdę miałam nielada frajdę ścinając nią zakręty...o wiele szybciej niż ograniczenia nakazywały, jeżdżąc w opuszczonym dachem i rozwianym włosem, i wiedząc że nawet gdy jakiś idiota samolubnie zaparkował samochód zajmując 1,5 miejsca, to i tak mogłam się wcisnąć w pozostałą ‘połówkę’...
No nic, powoli się przyzwyczaję do jazdy automatem...w korkach będzie łatwiej; uczucie że kieruję autobusem pewnie też szybko minie, a parkowanie idzie mi coraz lepiej już po dwóch dniach.
Życzę wszystkim spełnienia najskrytszych marzeń w 2008 roku! I wtrwania w noworocznych postanowieniach...jak jak zwykle zamierzam...lepiej jeść, więcej się ruszać, bardziej efektywnie gospodarować czasem i ...częściej postować w moim blogu.
- anatomia z głowy! Nie ma się co chwalić ostatecznym wynikiem, ale najważniejsze że do przodu
- pierwsze Święta w nowym domu minęły dobrze, choć skromnie...bo tylko 4 osoby przy wierzerzy wigilijnej zasiadały; a gotowania tyle co dla całej armii. W odpowiedzi na moje narzekanie że zawsze sami spędzamy święta, i że tyle gotowania na mnie jedną przypadło i moja rodzinka i Mika zapowiedziały się na przyszły rok! Hurra!!!
- nauczyłam się gotować zupę grzybową – palce lizać, i doprowadziłam do perfeckji już i tak smakowity barszczyk czerwony z uszkami.
- Odkryliśmy z Mikiem serial ‘24’ i w ciągu 3 dni obejrzeliśmy cały pierwszy sezon, i szukujemy się do drugiego. Pewnie teraz tempo spadnie, bo szkoła rozpoczyna się za niecały tydzień (wygląda na to że ‘bycie na bieżąco z „24”’ nam nie grozi...w telewizji juz leci 7 sezon!)
- kupliśmy nowy samochód! Już od dawna planowaliśmy wymienić moją mazdę na coś większego i...bardziej praktycznego. Chcieliśmy przed zimą, żeby w razie czego nie mieć problemu jak śniego spadnie, ale jakoś nie mogliśmy się zdecydować i ani się obejrzeliśmy i święta przyszły. Postanowiliśmy więc poczekać do wiosny, bo mazda wtedy byłaby wiecej warta...ale w Sylwestra rano stwierdziliśmy że po Nowym Roku nie będziemy mogli skorzystać z promocji ‘End of The Year’ i...decyzja zapadła. Okazało się że moja mazda była warta więcej niż myśleliśmy i zostałam właścicielką nowiutkiego Forda Escape...(nie jesteśmy zwolennikami amerykańskich aut – azjatyckie i europejskie sa zdecydowanie bardziej niezawodne....ale i odpowiednio więcej kosztują! Doszliśmy jednak do wnisku, że z jednej wypłaty cięzko będzie spłacać droższy samochód, a skoro kupiliśmy nowy to przez okres gwarancji nie trzeba będzie sie martwić o serwis...akurat przez moje studia...a jak już zacznę pracować za 3,5 roku to zawsze będzie można kupić coś nowego!).
Jak już jechaliśmy do salonu zamienić moją mazdę na tego wielkoluda, to aż parę łez uroniłam ze wzruszenia...bo jaka by nie była ta miata – mała, niepraktyczna, niemożliwa do jeżdzenia zimą itp...- to naprawdę miałam nielada frajdę ścinając nią zakręty...o wiele szybciej niż ograniczenia nakazywały, jeżdżąc w opuszczonym dachem i rozwianym włosem, i wiedząc że nawet gdy jakiś idiota samolubnie zaparkował samochód zajmując 1,5 miejsca, to i tak mogłam się wcisnąć w pozostałą ‘połówkę’...
No nic, powoli się przyzwyczaję do jazdy automatem...w korkach będzie łatwiej; uczucie że kieruję autobusem pewnie też szybko minie, a parkowanie idzie mi coraz lepiej już po dwóch dniach.
Życzę wszystkim spełnienia najskrytszych marzeń w 2008 roku! I wtrwania w noworocznych postanowieniach...jak jak zwykle zamierzam...lepiej jeść, więcej się ruszać, bardziej efektywnie gospodarować czasem i ...częściej postować w moim blogu.
wtorek, 11 grudnia 2007
Syzyfowe prace
Liście to można grabić i grabić w nieskończoność. Zaczęły lecieć z drzew tuż przed świętem dziękczynienia. Normalnie to byśmy poczekali aż wszystkie opadną, ale wujostwo przychodziło na obiad, więc trzeba było ogarnąć trochę podwórko i dobre wrażenie zrobić. Spędziliśmy na grabieniu okolo 6 godzin i okazało się że zrobiliśmy niewiele ponad połowę. Ale padaliśmy ze zmęczenia, więc doszliśmy do wniosku że skończymy kiedy indziej. W tygodniu późno wracamy do domu, więc zostają weekendy.
W kolejny weekend mieliśmy (w końcu po 4 miesiącach od przeprowadzki) parapetówę. Goście mieli przyjść oglądać dom, więc postanowiliśmy skończyć to grabienie...albo raczej zacząć od nowa, bo jak nowe liście opadły, to wcale nie widać tego grabienia. Zrobililiśmy większość placu za domem, i calkowicie przed domem...a dzisiaj znowu jakby pole grabi nie widziało nie wiadomo jak długo. Ale już po pierwszym śniegu (lichym bo lichym, ale zawsze to śnieg), i pogoda w kartke więc chyba ciąg dalszy będzie musiał poczekać do wiosny...a może do tego czasu gleba nam się ulepszy, i grabienia będzie mniej?
Jeszcze tylko tydzień laboratorium z anatmomii. Cieszę się niezmiernie tą wizją, ale do tego czasu nauki po uszy, a mobilizacji coraz mniej...no ale jakoś sie doczekam i nauczę. A tymczasem dzisiaj na warsztatach nauczyłam się zakładać gips i opatrunki usztywniające. Świat postępuje nieubłagalnie – już nawet gips nie jest z gipsu, tylko z ‘fiberglass’.
W kolejny weekend mieliśmy (w końcu po 4 miesiącach od przeprowadzki) parapetówę. Goście mieli przyjść oglądać dom, więc postanowiliśmy skończyć to grabienie...albo raczej zacząć od nowa, bo jak nowe liście opadły, to wcale nie widać tego grabienia. Zrobililiśmy większość placu za domem, i calkowicie przed domem...a dzisiaj znowu jakby pole grabi nie widziało nie wiadomo jak długo. Ale już po pierwszym śniegu (lichym bo lichym, ale zawsze to śnieg), i pogoda w kartke więc chyba ciąg dalszy będzie musiał poczekać do wiosny...a może do tego czasu gleba nam się ulepszy, i grabienia będzie mniej?
Jeszcze tylko tydzień laboratorium z anatmomii. Cieszę się niezmiernie tą wizją, ale do tego czasu nauki po uszy, a mobilizacji coraz mniej...no ale jakoś sie doczekam i nauczę. A tymczasem dzisiaj na warsztatach nauczyłam się zakładać gips i opatrunki usztywniające. Świat postępuje nieubłagalnie – już nawet gips nie jest z gipsu, tylko z ‘fiberglass’.
wtorek, 27 listopada 2007
Miłe i...mniej miłe żyjątka
Przygoda z kominkiem zdarzyła się ponad dwa tygodnie temu, ale nie miałam nawet chwili żeby usiąść i napisać. Postanowiliśmy z Mikiem z okazji oziębienia wypróbować nasz kominek...trochę oszukany, bo na gaz, a nie na drewno. No więc zapaliliśmy płomień, otworzyliśmy wylot do komina...i okazało się że podczas lata w kominie zadomowiły się osy i jedna za drugą zaczęły wylatywać z komina do kominka! Jako że były już zahibernowane na zimę, miały trochę problemu z koordynacją ruchową i większość wpadła prosto do ognia, ale kilka wypełznęło na zewnątrz. Wtedy wcale nie było nam do śmiechu, ale teraz ledwo mogę się powstrzymać, jak myślę o Miku pryskającym do zapalonego kominka łatwopalnym sprayem przeciwko osom i o sobie z gaśnicą przygotowaną do gaszenia ewentualnego pożaru! Na szczęście sytuację dało się opanować i nawet zrobiło się całkiem romantycznie po zlikwidowaniu nieproszonych gości.
Zawsze chciałam mieć karmnik, w związku z czym kupiliśmy jeden i zawiesliśmy na drzewie za domem w zeszłą niedzielę. Przez kilka dni wyglądałam przez okno jak tylko mi się przypomniało żeby sprawdzić czy mamy już jakiś lokatorów. Ptaszków jak na złość nie było, ale ziaren słonecznkikowych w karmniku ubywało, a łupin pod karmnikiem przybywało. W końcu udało mi się wyśłedzić że to nie ptaszki się stołują w naszym karmniku, tylko wiewiórki!
Zawsze chciałam mieć karmnik, w związku z czym kupiliśmy jeden i zawiesliśmy na drzewie za domem w zeszłą niedzielę. Przez kilka dni wyglądałam przez okno jak tylko mi się przypomniało żeby sprawdzić czy mamy już jakiś lokatorów. Ptaszków jak na złość nie było, ale ziaren słonecznkikowych w karmniku ubywało, a łupin pod karmnikiem przybywało. W końcu udało mi się wyśłedzić że to nie ptaszki się stołują w naszym karmniku, tylko wiewiórki!
sobota, 24 listopada 2007
Dziękczynienie
Lubię Święto Dziękczynienia...dzień wolny od pracy i szkoły, który w tym roku szczególnie doceniam. Mike zawsze robi przepyszny obiad. W tym roku nasz indyk ważył 24,5 funta. W sumie nie potrzebowaliśmy aż takiego wielkiego, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Tuż zanim wyszliśmy na ‘indykowe zakupy’ zadzwonił Mika tata żeby sie pochwalić że oni juz kupili indyka i że ważył 23,1 funta. Tak więc nie było rady i trzeba było kupić większego :).
No i przecież jest za co być wdzięczynym. Mam cudownego męża; jesteśmy szczęśliwi i zdrowi. Mamy nowego pieska. W zeszłym roku wszystko było zupełnie inaczej – mieszkaliśmy w zagraconym, wynajmowanym mieszkaniu, studiowałam biologię...a teraz mamy własny dom i jestem na tej mojej wymarzonej medycynie. Nawet w pewnym sensie jestem wdzięczna za to oblane pierwsze kolokwium z anatomii. Gorzka pigułka do przełknięcia, ale ile pokory mnie nauczyła...
Tak więc czwartek spędziłam bez nauki, ale pozostałą część weekendu niestety na powtórkach...bo za tydzień dwa kolejne egzaminy, no i muszę się poprawić!
Aha..wczoraj przyszło do nas wujostwo Mika na obiad. Długa historia z tym wujkiem. Brat Mika ojca wraz z rodziną mieszka 10 minut od nas. Poznałam ich dopiero podczas październikowej wizyty teściów, bo przez długie lata z powodu jakiś mniej lub bardziej urojonych rodzinnych zawiłości bracia McGowan ze sobą nie rozmawiali. Kontakt się odnowił parę lat temu, ale jako że nie mieszkaliśmy tutaj, to nie miałam okazji ich spotkać. No a teraz okazało się że mamy dosyć bliską rodzinę rzut beretem od nas.
No i przecież jest za co być wdzięczynym. Mam cudownego męża; jesteśmy szczęśliwi i zdrowi. Mamy nowego pieska. W zeszłym roku wszystko było zupełnie inaczej – mieszkaliśmy w zagraconym, wynajmowanym mieszkaniu, studiowałam biologię...a teraz mamy własny dom i jestem na tej mojej wymarzonej medycynie. Nawet w pewnym sensie jestem wdzięczna za to oblane pierwsze kolokwium z anatomii. Gorzka pigułka do przełknięcia, ale ile pokory mnie nauczyła...
Tak więc czwartek spędziłam bez nauki, ale pozostałą część weekendu niestety na powtórkach...bo za tydzień dwa kolejne egzaminy, no i muszę się poprawić!
Aha..wczoraj przyszło do nas wujostwo Mika na obiad. Długa historia z tym wujkiem. Brat Mika ojca wraz z rodziną mieszka 10 minut od nas. Poznałam ich dopiero podczas październikowej wizyty teściów, bo przez długie lata z powodu jakiś mniej lub bardziej urojonych rodzinnych zawiłości bracia McGowan ze sobą nie rozmawiali. Kontakt się odnowił parę lat temu, ale jako że nie mieszkaliśmy tutaj, to nie miałam okazji ich spotkać. No a teraz okazało się że mamy dosyć bliską rodzinę rzut beretem od nas.
środa, 31 października 2007
Niehalloweenowy Halloween
Tak więc mamy dzisiaj halloween, ale...nie dla psa kiełbasa. Postanowiłam zostać dłużej w szkole i wkuwać anatomię, podczas gdy Mike będzie rozdawał dzieciom cukierki; sporo ludzi ma dzieci na naszej ulicy, więc pewnie będzie sporo przebierańców chodziło i ‘Trick-or-Treatowało’.
Kilka słów o anatomii! Dopiero teraz poczułam co to znaczy nadmiar materiału. Jeszcze nigdy w życiu nie uczyłam się tak intensywnie. Ogrom materiału jest niesamowity i bardzo mało czasu! U nas w szkole blok anatomiczny trwa 9 tygodni (podczas gdy w szkłach z semestralnym rozkładem zajęć anatomia często trwa cały semester, a czasem nawet cały rok). Za tydzień będę miała pierwszą turę testów – we wtorek praktyczny, w środę teoretyczny – z układu mięśniowo-szkieletowego.
Zajęcia na prosektorium nie są takie fascynujące jak oczekiwałam. Przede wszystkim dlatego, że trudno docenić czas z ‘cadavrem’, skoro cały czas człowiek tylko myśli żeby zdążyć z cięciem i żeby zobaczyć wszystkie mięśnie i kości! Na każde zwłoki przypada 8 studentów. Moja grupa jest taka sobie. Mamy dwie ‘zbyt ambitne panie chirurg’, które by tylko cięły i cięły. Jedna dziewczyna jest super nadwrażliwa i cały czas narzeka że ktoś na nią prysnął formaliną albo tluszczem...szkoda gadać. Jakoś przetrwam te 9 tygodni.
Nazwaliśmy nasze zwłoki „Lester”! Jakoś łatwiej jest pracować, jak przynajmiej ma imię. Lepiej brzmi jak się odwraca Lestera na plecy, niż jak się przekręca zwłoki. Lester umarł w średnim wieku, trudno określić przyczynę zgonu – jeszcze nie ‘docięiśmy’ się do żadnego abnormalnego organu. W przyszłym roku będzie ceremonia upamiętniająca dla osób które poświęciły swoje ciała dla naszego rocznika na badania, tak więc dowiemy się wtedy kim naprawdę był Lester. W każdym razie jest dosyć otyły, tak więc sporo czasu zajmuje usunięcie tkanki tłuszczowej zanim dotrzemy do tego co potrzeba.
Pomimo mojego braku entuzjazmu do zajęć na prosektorium, czuję się niesamowicie uprzywilejowana że mam szansę odkrywać tajemnice ludzkiego ciała poprzez dysekcję kogoś, kto ofiarował siebie w celach naukowych. Ale z drugiej strony bardzo trudno doceniać to na codzień...tym bardziej że już tylko genitalia i głowa są nietknięte, a reszta ciała Lestera już została porozcinana...kończyny całkowicie, a torsum tylko powierzchownie żeby odkryć mięśnie...reszta organów zostanie „rozebrana” w przygotowaniu do kolejnych egzaminów. Nic nie pozostało z niepewności i ‘dziwnych uczuć’ towarzyszących mi pierwszego dnia w prosektorium. Po tygodniu znam każdy mięsień Lestera, tętnice i zyły, zapadnięte powłoki skóry (po usunięciu tłuszczu). I z każdym dniem szanuję go coraz bardziej za to że jest dla mnie kopalnią wiedzy...i z każdym dniem nienawidzę go za nieprzespane noce i godziny spędzone na wkuwaniu łacińskiej terminologii...
Kilka słów o anatomii! Dopiero teraz poczułam co to znaczy nadmiar materiału. Jeszcze nigdy w życiu nie uczyłam się tak intensywnie. Ogrom materiału jest niesamowity i bardzo mało czasu! U nas w szkole blok anatomiczny trwa 9 tygodni (podczas gdy w szkłach z semestralnym rozkładem zajęć anatomia często trwa cały semester, a czasem nawet cały rok). Za tydzień będę miała pierwszą turę testów – we wtorek praktyczny, w środę teoretyczny – z układu mięśniowo-szkieletowego.
Zajęcia na prosektorium nie są takie fascynujące jak oczekiwałam. Przede wszystkim dlatego, że trudno docenić czas z ‘cadavrem’, skoro cały czas człowiek tylko myśli żeby zdążyć z cięciem i żeby zobaczyć wszystkie mięśnie i kości! Na każde zwłoki przypada 8 studentów. Moja grupa jest taka sobie. Mamy dwie ‘zbyt ambitne panie chirurg’, które by tylko cięły i cięły. Jedna dziewczyna jest super nadwrażliwa i cały czas narzeka że ktoś na nią prysnął formaliną albo tluszczem...szkoda gadać. Jakoś przetrwam te 9 tygodni.
Nazwaliśmy nasze zwłoki „Lester”! Jakoś łatwiej jest pracować, jak przynajmiej ma imię. Lepiej brzmi jak się odwraca Lestera na plecy, niż jak się przekręca zwłoki. Lester umarł w średnim wieku, trudno określić przyczynę zgonu – jeszcze nie ‘docięiśmy’ się do żadnego abnormalnego organu. W przyszłym roku będzie ceremonia upamiętniająca dla osób które poświęciły swoje ciała dla naszego rocznika na badania, tak więc dowiemy się wtedy kim naprawdę był Lester. W każdym razie jest dosyć otyły, tak więc sporo czasu zajmuje usunięcie tkanki tłuszczowej zanim dotrzemy do tego co potrzeba.
Pomimo mojego braku entuzjazmu do zajęć na prosektorium, czuję się niesamowicie uprzywilejowana że mam szansę odkrywać tajemnice ludzkiego ciała poprzez dysekcję kogoś, kto ofiarował siebie w celach naukowych. Ale z drugiej strony bardzo trudno doceniać to na codzień...tym bardziej że już tylko genitalia i głowa są nietknięte, a reszta ciała Lestera już została porozcinana...kończyny całkowicie, a torsum tylko powierzchownie żeby odkryć mięśnie...reszta organów zostanie „rozebrana” w przygotowaniu do kolejnych egzaminów. Nic nie pozostało z niepewności i ‘dziwnych uczuć’ towarzyszących mi pierwszego dnia w prosektorium. Po tygodniu znam każdy mięsień Lestera, tętnice i zyły, zapadnięte powłoki skóry (po usunięciu tłuszczu). I z każdym dniem szanuję go coraz bardziej za to że jest dla mnie kopalnią wiedzy...i z każdym dniem nienawidzę go za nieprzespane noce i godziny spędzone na wkuwaniu łacińskiej terminologii...
poniedziałek, 22 października 2007
No i mamy jesień
Znowu nawaliłam. Jedyne moje wytlumaczenie to że...medycyna to nie żart!
Od czasu mojego ostatniego postu:
- zbuntowałam się na moj stary komputer (który pewnego dnia po prostu zaczął dymić – choć wcale nie był taki stary, bo miał tylko 3 lata) i kupiłam nowy ! Tak jak obiecałam ‘Koniec z PC’ i kupiłam sobie nowiuśkiego MacBooka! I uwielbiam go! Cały czas jeszcze się przyzwyczajam do faktu że nie można klikać prawym przyciskiem i innych takich szczegółów...ale generalnie uwielbiam Maca i nie wracam do PC.
- oblałam mój pierwszy egzamin od czasów kiedy zaczęłam studiować w Stanach...na szczęście był to jeden z 4 egzaminów z tego przedmiotu tak więc przedmiot do przodu
- skończyłam 3 przedmioty – dwa jeszcze nie wiem dokładnie z jakim skutkiem, ale najważniejsze że zdane! W każdym razie Medycyna Populacyjna, Genetyka i Biochemia już za mna.
- przekonałam się/ a raczej utwierdziłam w przekonaniu że biochemia, a przynajmniej pewne jej aspekty nie są moją domeną
- przeżyłam wizytę teściów – i to nie byle jaką, bo aż 5-dniową! Ale było bardzo miło, i nawet zostałam pochwalona że ładnie urządziłam nasz dom
- nasz pies odkrył że da się przeskoczyć przez płot, który ogradza nas plac za domem! Tak więc od tego pamiętnego sobotniego poranka nie można zostawić jej samej na dworze tyko trzeba wziąc sobie książkę na taras i mieć ją na oku...już raczej na pewno za zwrot podatku na wiosnę trzeba będzie ogrodzić plac porządnym wysokim płotem (tak dla jasności podam że obecny płot ma około 1,20m wysokości, ale najwyraźniej dla naszej Shivy nie stanowi to żadnej przeszkody!
- i pewnie jeszcze wiele rzeczy się wydarzyło, ale o wszystkim nie da się napisać. Tak więc pozostaje mi po raz kolejny obiecać że postaram się unikać takich długich przerw w postowaniu.
A teraz uciekam do Anatomii, bo dziś zaczęły się zajęcia, a ja już nie wiem w co ręce włożyc i jak we łbie znaleźć miejce na wszystkie łacińskie terminy!
Od czasu mojego ostatniego postu:
- zbuntowałam się na moj stary komputer (który pewnego dnia po prostu zaczął dymić – choć wcale nie był taki stary, bo miał tylko 3 lata) i kupiłam nowy ! Tak jak obiecałam ‘Koniec z PC’ i kupiłam sobie nowiuśkiego MacBooka! I uwielbiam go! Cały czas jeszcze się przyzwyczajam do faktu że nie można klikać prawym przyciskiem i innych takich szczegółów...ale generalnie uwielbiam Maca i nie wracam do PC.
- oblałam mój pierwszy egzamin od czasów kiedy zaczęłam studiować w Stanach...na szczęście był to jeden z 4 egzaminów z tego przedmiotu tak więc przedmiot do przodu
- skończyłam 3 przedmioty – dwa jeszcze nie wiem dokładnie z jakim skutkiem, ale najważniejsze że zdane! W każdym razie Medycyna Populacyjna, Genetyka i Biochemia już za mna.
- przekonałam się/ a raczej utwierdziłam w przekonaniu że biochemia, a przynajmniej pewne jej aspekty nie są moją domeną
- przeżyłam wizytę teściów – i to nie byle jaką, bo aż 5-dniową! Ale było bardzo miło, i nawet zostałam pochwalona że ładnie urządziłam nasz dom
- nasz pies odkrył że da się przeskoczyć przez płot, który ogradza nas plac za domem! Tak więc od tego pamiętnego sobotniego poranka nie można zostawić jej samej na dworze tyko trzeba wziąc sobie książkę na taras i mieć ją na oku...już raczej na pewno za zwrot podatku na wiosnę trzeba będzie ogrodzić plac porządnym wysokim płotem (tak dla jasności podam że obecny płot ma około 1,20m wysokości, ale najwyraźniej dla naszej Shivy nie stanowi to żadnej przeszkody!
- i pewnie jeszcze wiele rzeczy się wydarzyło, ale o wszystkim nie da się napisać. Tak więc pozostaje mi po raz kolejny obiecać że postaram się unikać takich długich przerw w postowaniu.
A teraz uciekam do Anatomii, bo dziś zaczęły się zajęcia, a ja już nie wiem w co ręce włożyc i jak we łbie znaleźć miejce na wszystkie łacińskie terminy!
Subskrybuj:
Posty (Atom)