"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

czwartek, 14 grudnia 2006

Świątecznie i...smutno

Czemu smutno? Gdy wróciłam dziś z pracy, dwie wiadomości mrugały z automatycznej sekretarki.

[Pamiętam jak kiedyś dawno temu, kiedy sekretarki należały do rzadkości, a o o komórce można było tylko pomarzyć, zawsze wydawało mi się że jakies ważne rzeczy przemykają mi koło nosa, że ktoś dzwoni z czymś istotnym, a ja nawet nie będę wiedziała. A teraz kiedy musze wcisnąć ten guzik, w ogóle się nie cieszę. Przeważnie palec jest w stanie gotowości żeby na dźwięk głosu telemarketera wcisnąć ‘Erase’].

Ale dzisiejsza wiadomość była inna. Pani Vida odeszła. Odwiedzałam ją od prawie roku, co tydzień...a teraz jej nie ma. Mogłam się tego spodziewać, była bardzo słaba podczas moich ostatnich dwóch wizyt, ale wyglądała na gotową. Uroniłam kilka łez. Straciłam mojego pierwszego pacjenta z hospicjum. [*] [*] [*].

Poza tym? Święta wpychają się w nasze życie drzwiami, oknami, telewizorami. Choinka stoi ubrana od kilku dni. Tylko kartki świąteczne nie chcą się same napisać. Pomimo mojego silnego postanowienia że w tym roku zrobie wszystko aby moi bliscy z Polski dostali kartki bożonarodzeniowe a nie noworoczne, znowu czekałam do samego końca. No nic...czas zakasać rękawy i zabrać się za świąteczną korespondencję.

poniedziałek, 4 grudnia 2006

Dawno temu ten dzień nazywano Barbórką...

...ale to było naprawdę dawno temu. Mówiło się że jak ‘Barbórka po lodzie, to luty po wodzie’ albo na odrwót. A tu ani wody, ani lodu dzisiaj. I pamiętam jak w przedszkolu na 4 grudnia na zajęciach plastycznych robiło się czapki górników i malowało się je na czarno, i takie czerwone pióropusze z bibuły się przyklejało. To były czasy.

Napisałam już listy świąteczne/ tj. doroczne sprawozdanie, ale trochę minie czasu zanim powkładam do kopert, i napiszę do każdego chociaż słówko, tak bardziej osobiście. Miejmy nadzieję że w tym roku zdążę przed świętami, bo w zeszłym roku większości ludzi musiałam wysyłać życzenia noworoczne bo na bożonarodzeniowe było już za późno.

Jako że z pocztą ostatnio różnie bywało w Polsce, to jeszcze dzisiaj dotrała do mnie karta imieninowa...od A. I czego to ja się dowiaduje o sobie samej? Ze Katarzyna pochodzi od greckiego słowa ‘katharos’, czyli ‘czysty’, ‘bez skazy’ (to już wiedziałam wcześniej). Jestem osobą prostolinijną (co do tego to nie ma żadnych wątpliwości), pracowitą (pewnie tak, ale zawsze czekam do ostatniej chwili), nie znoszę krętaczy i kłamców (strzał w dziesiątkę!). Poza tym jestem oddana domowi, mężowi (hmm...) i dzieciom (to się jeszcze okaże). Bardzo inteligentna (o tym wiedziałam od zawsze!!!), (nic nie pisze o tym że skromna, ale to się rozumie samo przez się), mam dar opanowywania wiedzy. Katarzny lubią zawody mające związek z prawem i medycyną, i często bywają technikami i laborantami bo są drobiazgowe i zorganizowane. Miejmy nadzieję ze dołączę do tej grupy Katarzyn, które są lekarzami. Z Penn State wciąż jeszcze nie słyszałam, ale za to w piątek mam kolejną rozmowę kwalifikacyjną - tym razem w Eastern Virginia Medical School. Proszę tych którzy to czytają, trzymać kciuki za mnie.