"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

wtorek, 27 stycznia 2009

Czekanie

Wygląda na to że moje czekanie i niecierpliwość przynajmniej chwilowo zostały zaspokojone. Obudziłam się dzisiaj rano takiego oto widoku z kuchennego okna



Taki troche niemrawy ten śnieg, no ale lepszy niż nic. W planach i tak miałam na dzisiaj nie pojechanie do szkoły i uczenie się w domu, tak więc nawet nieźle się złożyło – bo pewnie bym jechała i jechała… i całkiem możliwe że nie dojechała na czas, biorąc pod uwagę umiejętności tutejszych kierowców.

W godzinie ‚lunchowej‘ zrobiłam sobie przerwę w nauce i wybrałam się z Shivą na mały spacer. Na początku trudno ją było przekonać do zabawy w śniegu – nie wiem czy psy mają aż taką dobrą pamięc – ale całkiem możliwe że boi się że znowu zostanie porzucona – bo jak ją adoptowaliśmy to w schronisku nam powiedzieli że znaleźli ją wyziębioną i wygłodzoną, i powłóczyła smyczą po śniegu. No i w sumie od tamtej pory mijają teraz dwa lata, ale tak naprawde to nie było takiego prawdziwego śniegu od tamtej pory. A może po prostu średnio jej się na początku podobał świat pokryty zimnym, lepkim, białym CZYMŚ. Grut że w końcu trochę dała się przekonąć i tak się rozbiegała że nawet mnie przewróciła z tej całej radości.

niedziela, 18 stycznia 2009

… no i znowu nici ze śniegu!

Strasznie zimno ostatnio tutaj było – tzn. zimno jak na tutaj. Wczoraj jak z samego rana wypuściłam psa na podwórko, a sama stałam na tarasie w samych spodniach od piżamy (co prawda w kożuchu i butach, ale bez skarpet), to myślałam że się wścieknę. Nawet o dziwo pies nie chciał za długo biegać. Po powrocie sprawdziłam pogodę i okazało się że na zewnątrz było -17! Tutaj to raczej rzadkość! Dziś się trochę ociepliło; niby że śnieg miał padać. Przynajmniej od tygodnia tak zapowiadali. Już jest bliżej niż dalej do wieczora a po śniegu ani śladu! Nie wiem czemu tak wypatruję tego śniegu! W sumie to same z nim problemy, bo nagle wszyscy zamnieją się w idiotów i zapominają jak się jeździ samochodem. Drogowcy zawsze zaskoczeni – jeszcze bardzie niż w Polsce… a mimo to zawsze czekam. No nic – wygląda na to że dopiero na początku marca jak się wybierzemy na narty do Kanady to się nacieszę zimą!
Tymczasem jedyna korzyść z tej niezimowej zimy to taka że (moj nieulubiony) Starbucks w ramach ‚Tea Time‘ ma niesamowite herbaty… bo ich kawa pozostawia wiele do życzenia! ‚London Fog Latte‘ jest po prostu cudowna – herbata earl grey z lawendą, wanilią i bergamotem (cokolwiek to jest), wymieszana z mleczną pianką! Wygląda na to że przynajmniej tymczasowo Starbucks wkupił się spowrotem w moje łaski.

sobota, 10 stycznia 2009

Noworocznie

Kartek świątecznych jeszcze nie wysłałam… już nie wyślę. Ale zanim zabiorę się za noworoczne (moim celem jest wysłanie ich przed końcem miesiąca - chyba jeszcze będą się liczyły te życzenia! W końcu rok trwa 12 miesięcy… a na początku lutego to ten rok i tak będzie jeszcze stosunkowo „Nowy“) umieszczę tutaj posta, zanim wypłoszę na dobre tych najbardziej wytrwalszych moich czytelników.



Ach! Co to były za Święta?! Ciężko będzie je pobić w przyszłości! Niewątpliwie najlepsze jakie do tej pory przeżyłam! Po raz pierwszy rodzinne święta odbywały się u nas ze mną w roli pani domu! Roboty było niesamowicie dlużo! Przygotowania kulinarne do wigilii trwały trzy dni! Ale z czterema kucharkami poszło o wiele sprawniej niż myślałam (i tu powinno się znaleźć zdjęcie nasz lepiących pierogi w kuchni, ale okazało się że zamiast zdjęcia ktoś nakręcił filmik, który i tak nie wyszedł). No a w dodatku zestaw moich nowych garków z Williams & Sonoma na które chorowałam od lat i których zupełnie się nie spodziewałam w prezencie gwiazdkowym, sprawdził się doskonale (bo Mikołaj tak to wszystko sprytnie wymyślił że garki czekały na mnie w kuchni w poranek gdy wielkie gotowanie się zaczęło). Najbardziej tymi naszymi przygotowaniami zmęczyli się ‚tatusiowie‘!



W końcu po raz pierwszy udało mi się przekonać Mika do żywej choinki! Była piękna i pachniała nadzwyczajnie!



Pewnie nie robiła takiego wrażenia jak ta pod Białym Domem…



albo pod Rockefeler Center w Nowym Jorku



... ale ta była nasza i… bardziej specjalna. No i podczas naszej wyprawy do NY w końcu udało mi się po raz pierwszy zobaczyć lodowisko w Central Parku! Tak więc mogę skreślić kolejną rzecz z mojej listy miejsc/ rzeczy do zobaczenia.



Ale niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Rodzinka rozjechała się w zeszły weekend i wszystko wróciło do ‚normalności‘ – ja po uszy w nauce, tym razem w kardiologii; Mike również rozpoczął nowy semestr w zeszłym tygodniu! Życzę wszystim czytelnikom mojego klikania Do siego roku!!! (zawsze myślałam że to się pisze łącznie, ale najwyraźniej się myliłam).