"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

piątek, 21 marca 2008

Brak słów

Jechałam do Ekwadoru bez wielkich oczekiwań; nie wiedziałam czego się spodziewać. Moja ‚podróżnicza natura‘ podświadomie liczyła na niezapomnianą przygodę! Jednak przez myśl nawet mi nie przeszło jak bardzo ta wyprawa zmieni moje spojrzenie na świat!

Nie będę nawet próbowała ubrać w słowa moich doświadczeń ostatniego tygodnia – słowa są zbyt małe i niedoskonałe. Nie można w kilku linijkach tekstu wyrazić radości pięciolatka, który założył na nogi pierwszą parę butów; nie da się ubrać w słowa nadziei matki, która oczekuje uzdrowienia małego dziecka z gruźlicy; trudno opisać dziecięce oczy tańczące na widok… baniek mydlanych.

Czas spędzony z dziećmi, których życie pomimo ubóstwa i prostoty jest radosne i … piękne, ubogacił nie tylko ich, ale przede wszystkim nas! Każdy z nas podczas tej wyprawy poszerzył nie tylko horyzonty światowe, ale przede wszystkim nauczyliśmy sie wiele o sobie samych i o sobie nawzajem!

Myślę że fotografie lepiej opowiedzą historię naszej misji… W kilku zdaniach tylko postaram się wprowadzić was w klimat Taishy!

Taisha na południu Ewkadoru jest jedną z wielu wiosek w Dżunglii Amazońskiej zamieszkałej przez ludzi rasy Shuar. Taisha jest w większości samowystarczalną społecznością; większość ludzi zajmuje się uprawą roli i rzemiosłem. Taisha nie ma dróg, i jedyne połączenie ze światem istnieje dzięki prywatnym awionetkom i samolotom wojskowym (w pobliskiej bazie militarniej).
Życie w Taishy toczy się spokojnie – jakby czas w ogóle nie istniał. Dzień trwa od 6:30 do 18:30, i pomimo iż elektryczność jest dostępna między 6:30 a 22:00, wielu ludzi udaje się na spoczynek wraz z zapdnięciem zmroku.

Główna ulica Taishy


Dzieci oczekujące na nas przed szkołą



Tradycyjny taniec Shuar podczas oficjalnego powitania


Kto by pomyślał że bańki mydlane mogą sprawić tyle radości?


Pewnie nie często zdarzają się takie smakołyki :)



Dzieci podczas zabawy


Tuż przed naszym wylotem z Taishy, dzieci na lotnisku oglądały ostatnie kreskówki Disneyowskie


Takim oto samolocikiem lecieliśmy z Macas do Taishy! Trzy samoloty były potrzebne do przetransportowania naszej 9-cio osobowej ekipy z 19 torbami! W drodze powrotnej, po opróżnieniu bagaży wystarczyły tylko dwa :)


Oprócz wszelkiej maści owadów i pająków (z tarantulami włącznie), spotkaliśmy kilka miłych żyjątek - takich jak małpki czy pancerniki (zdjęcie pancernika zostało zrobione w 'cywilizowanej części Ekwadoru! Niektóży lubią psy i koty, inni mają bardziej egzotyczne upodobania)





Jednego popołudnia podczas pobytu w Taishy bybraliśmy się na przejażdżkę do dżungli




Tuż po przylocie do Quito, mieliśmy podróżować około 8 godzin do Macas, gdzie czekały na nas awionetki do Taishy. Niestety w środku nocy, na pustkowiu autobus zatrzymał się w totalnej ciemności i... okazało się że lawa wulkaniczna zablokowała drogę i trzeba było czekać do rana na usunięcie blokady! Kiedy o świcie obudziliśmy się u podnóża wulkana Tungurahua, szybko zapomnieliśmy o naszym opóźnieniu!


Andy są przeogromne


Quito ma niesamowitą architekturę i atmosferę. A widoki zapierają dech (dosłownie i w przenośni! (przy wysokości ponad 3000 mnp zawroty głowy były gwarantowane! Przy tak rozrzedzonym powietrzu nawet w pozycji siedzącej serce o mało mi nie wyskoczyło przy pulsie 120 / min).

piątek, 7 marca 2008

Operacja ‚Ekwador‘

Ostatnie dwa tygodnie jakby się nie wydarzyły – dni mijały w zabójczym tempie, wypełnione szkołą, nauką, egzaminami i przygotowaniami do naszej misji!!! Jutro Operation Helping Hands wyrusza na misję 2008!

Właśnie spakowałam się na naszą wyprawę… w bagaż podręczny! Zadziwiające bez ilu rzeczy można się obejść! Bagaże które nadamy na samolot są wypełnione lekarstwami, przyborami szkolnymi, środkami sanitarnymi i innymi podobnymi rzeczami, tak więc na nasze potrzeby został tylko ‚carry-on‘. Ale wszystko w nim jest – podstawowe środki higienczne – w małych opakowaniach, żeby można było wnieść na pokład, bielizna i odzież na tydzień, ‚snacki‘ i ‚lunch‘ na najbliże 7 dni + klapki i para ‚prawdziwych butów‘ na wszelki wypadek (!), lekarstwa anty-malarynjne i przeciwko bakteriom pokarmowym, no i oczywiście moj aparat – to cały osobny ekwipunek… będzie się liczył jako ‚personal item‘.

Już nie mogę się doczekać! Jutro o tej porze będziemy zbliżali się do Quito, a pojutrze już będziemy całokowicie zadomowieni w naszych ‚poklasztornych‘ ruinach w centrum Dżungli Amazońskiej! Miejmy tylko nadzieję że sytuacja polityczna pomiędzy Ekwadorem a Kolumbia się polepszy… a przynajmniej że się nie pogorszy! Pozdrawiam wszystkich i proszę o pozytywne myśli!