"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

czwartek, 17 grudnia 2009

Jeszcze tylko tydzień do świąt, a u nas w domu wcale nie jest świątecznie. Po raz pierwszy od lat nie mamy choinki. Nawet nie powiesiłam skarpet na kominku, ani światełek przed domem… chociaż to ostatnie to głównie z powodu pogody. Właściwie w każdy weekend, kiedy mieliśmy zabrać się za te światełka, lało jak z cebra; przecież nie będziemy wieszać dekoracji w deszczu.
W każdym razie za niecałe dwa dni wybywamy na naraty. Wigilię spędzimy u moich znajomych, Boże Narodzenie u Mika znajomych; a następnego dnia lecę do Polski. Więc nie opłaca się kupować choinki… żeby opadła jak nikogo nie będzie w domu.
Jedyna namiastka świątecznej atmosfery to wysłane listy świąteczne (wyjątkowo w tym roku bez opóźnienia), kupione prezenty i kartki z życzeniami na bufecie w kuchni.
A po wigilii, i w świąteczny poranek usiądziemy sobie przy rozgrzanym kominku… i też będzie nastrojowo.

niedziela, 13 grudnia 2009

Kocham czytać… tylko że na takie czysto przyjemnościowe czytanie to czasu mi brakuje już od ponad roku. Tyle czasu spędzam na czytaniu szkolnych rzeczy, że jak już się z tym uporam, to ostatnią rzeczą którą chciałabym robić to jest czytać jeszcze coś ot tak sobie.

Dobrze więc że ktoś kiedyś wpadł na genialny pomysł nagrywanych książek. Po raz pierwszy zaczęłam słuchać książek w zeszłym roku. Pomyślałam sobie że skoro i tak spędzam średnio dwie godzinny dziennie w samochodzie, to powinnam robić coś bardziej konstruktywnego niż słuchać porannych radiowych ‚talk-showów‘ i tracić czas na próbach dodzwonienia się do nich z odpowiedzią na czasem całkiem głupawe pytania.

Na początku trochę kiepsko mi szło to „czytanie“ w samochodzie: czasem lector miał mało atrakcjny głos, czasem czytał za szybko, innym razem za wolno; czasem ani się obejrzałam a myślami byłam gdzieś zupełnie daleko od ksiązki i musiałam cofać się kilka ścieżek do mementu gdzie zgubiłam wątek.

W końcu jedak polubiłam „słuchanie“ książek. Czasami takie słuchanie jest nawet lepsze od czytania; tak było na przykład z „Twiligh“. Zaczęłam czytać tę książkę zeszłego lata. Dotarłam do setnej strony i całkowicie urzęzłam – niby że chciałam wiedzieć co się stanie z bohaterami, ale nie mogłam się przebić przez prymitywny „harlequinowy“ język. Odłożyłam więc to czytanie na lepsze dni; ale jak wróciłam do szkoły i z czytania nici, to postanowiłam wypożyczyć „Twilight“ w wersji audio z biblioteki… I całkowicie straciłam głowę i zakochałam się w tym fantazyjnym świecie Belli i Edwarda. Dochodzi do tego że wracam ze szpitala późnym wieczorem i zamiast śpieszyć się do domu to siedzę w samochodzie w garażu i słucham jeszcze kilku ścieżek.