"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

niedziela, 31 stycznia 2010

Opłaca się chorować raz na kilka lat… bo budzi się człowiek w sobotni poranek w domu wypełnionym zapachem smażonego boczku i… takie oto śniadanie czeka na stole!



Nie wiem co mój mąż sobie wyobrażał, bo nawet tryskając zdrowiem i w pełni sił nie byłabym w stanie zjeść połowy tej porji, a co tu dopiero z bolącym gardłem i zapchanymi zatokami. No ale trzeba przyznać że chłopak się postarał.


Zasypało nas nieco w ten weekend.



W lodówce nic nie było, bo dopiero w sobote planowaliśmy zrobić zakupy. Wieczorem więc wybraliśmy się do Subway’a na kanapki i po zakupy spożywcze. Kanapki okazały się najdroższe na świecie – $150!!! A wszystko przez to że nie odśnieżyli dróg i przez jakiegoś idiotę co jechał środkiem z przeciwka. Skoro on nie ustępował, to my zjechaliśmy troszkę i zwolniliśmy tak że samochód tylko się toczył. No i tak się złożyło, że w tym miejscu gdzie zwolniliśmy była ogromna koleina i ni stąd ni zowąd wciągnęła nas ona prosto do rowu! W sumie tkwiliśmy tam prawie godzinę, a jak nas w końcu wyciągnęli to kosztowało nas to $125. Dobrze że Mike kierował, bo gdybym ja siedziała za kółkiem, to chyba wysłuchiwałabym na ten temat do końca życia ☺.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Aż mi się nie chce wierzyć że już jest 2010!
Nowy Rok przywitałam w Polsce z rodzicami u ich znajomych. I muszę przyznać że całkowicie zapomniałam jak hucznie w Polsce obchodzi się sylwestra nawet w Skierniewicach. Fajerwerków było co nie miara… zupełnie jak w Stanach na 4 lipca!
Nie miałam więc takich typowo tradycyjnych świąt (chociaż wigilia była Polska, i nawet upiekłam po raz pierwszy makowca i wyszedł wyśmienity!!!)...

...ale Sylwester i Nowy Rok był jak najbardziej ‚po naszemu‘ i wsród rodzinki!
I jeszcze o jednej rzeczy zapomniałam – jak dużo się je w Polsce! Gdzie się nie obejrzałam to każdy chciał we mnie wpychać jakieś pyszności – pierogi, pieczywko domowego wypieku, najlepszy pasztet na świecie w wykonaniu mamy, pieczona kiełbasa, pieczony schab, moja ulubiona ogórkowa i zalewajka… nie mogłam się opędzić! I nie mam pojęcia jak to się dzieje, że jak mieszkałam w domu to jadłam za czterech i wyglądałam jak człowiek… a teraz urosłam o dwa rozmiary chociaż jak to moja babcia określiła „jem jak wróbelek i zagłodzę się na dobre“.
Postanowienia noworoczne?! - już tak tradycyjnie spróbować zrzucić pare kilogramów i częściej odwiedzać siłownię… a jak już nic z tego nie wyjdzie to przynajmniej nie przytyć!