"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

niedziela, 22 października 2006

Najlepiej nie chorować...

...nawet w Ameryce. Obudziłam się rano z piekielnym bólem oka. Opuchnięte, zaropiałe, boli jak nie wiem; szczególnie przy mruganiu, i jak powieke zamykałam. I jakiś mały wyprysk na zaczerwienionej powiece. Normalnie to chyba bym zbagatelizowała sprawę, gdyby nie to że od kilku dni miałam okropną opryszczkę na ustach, i kiedy w końcu zaczęło się goić, teraz to oko. Przeraziłam się, że może przeniosłam to ‘zimno’ do oka, a z takiego czegoś to nic dobrego by nie wyszło. W związku z czym Mike stwierdził, że jedziemy na pogotowie. Lepiej chuchać na zimne. Okazało się że mam wewnętrzny jęczmień i tylko kawałek wystaje na zewtnętrzną strone powieki; ...jeszcze nigdy nie miałam więc nie wiedziałam jak to boli. Dostałam maść z antybiotykiem i powoli opuchlizna zchodzi, choć troche jeszcze pobolewa. Ale co my się naczekaliśmy na tym pogotowiu to nasze! Człowiek by tam umarł zanim by się doczekał pomocy. Rozumiem, że nie byłam tam z zawałem serca, ani z niczym poważnym, ale to naprawdę skandal żeby nie móc się doczekać na lekarza przez poand godzinę. W sumie byliśmy tam ponad 3 godziny, a z lekarzem z tego wszystkiego może z 15 minut. Naprawdę szkoda słów...I w co ja się pakuję z tą całą medycyną...?

niedziela, 1 października 2006

W końcu...

Ponad miesiąc minął od mojego ostatniego postu tutaj. Dobrze że nie mam jeszcze za wielu czytelników, bo by sobie pewnie wszyscy poszli w cholerę. Pewnie wszystkiego na raz tak się nie da opisać...no ale obiadek się pichci – będą ziemniaczki...ale tak po amerykańsku, bo jakoś i mi nawet tak bardziej smakują, ‘meat loaf’ – trochę po polsku, troche po tutejszu – ta polska część to ‘fix do kotletów mielonych’ a amerykańska to to że ciąg dalszy przepisu to według receptury teściowej.

Świetnie było w Polsce. Jesień na całego, choć jeszcze było ciepło. Jarzębina w pełnym rozkwicie...tutaj niestety nie ma. A pamiętam jak się robiło korale za dawnych czasów...tylko jeszcze było za wcześnie na kasztany i niestety ale nie zebrałam żadnych. W przyszłym roku może się uda...Jak będę miała własny dom, na własnej ziemi, i już będzie wiadomo że trochę miejsce zagrzejemy, to posadzę sobie w ogrodzie kasztanowca, i będę miała co roku swoje własne kasztany...i szukać nie będzie trzeba.

I piwo było dobre. No i dodatkowy atut to taki że całonocne ‘pubowanie’ wcale nie oznaczało pustego portfela! I Warszawa taka piękna. Uwielbiam Warszawę...jak nie można mieć Zakopanego. Następnym razem jak pojadę do domu to obowiązkowo w góry na kilka dni. Tęsknię za Tatrami... I było parwdziwe polskie wesele. Nie znałam za wiele ludzi, ale wytańczyłam się chyba więcej niż na własnym ;). I polskich smakołyków się najadłam za wszystkie czasy! Szkoda że tutaj nie ma takich imprez z pradziwego zdarzenia!

A obiad pachnie coraz bardziej, więc trzeba iść i zajrzeć do piekarnika...
I ciąg dalszy nastąpi...