"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

niedziela, 27 stycznia 2008

‚Nowa Ja‘

Zdawałoby się że dopiero kilka dni temu zaczął się nowy semester…a tu jakby nie patrzeć już trzy tygodnie z mną i pierwsza seria egzaminów z głowy. Zaczęło się ‚z grubej rury‘ i w tym tygodniu w ciągu dwóch dni przetrwałam 4 egzaminy! Tym samym oficjalnie zakończyłam anatomię…i najważniejsze że zdałam. Pozostałe trzy egzaminy dosyć dobrze mi poszły. Lubię ten semestr, i fizjologia zdecydowanie bardziej mi podchodzi niż anatomia.

W sobotę mieliśmy doroczne przyjęcie ogranizowane przez Mika firmę. Tym razem było dosyć oryginalnie i zabawniej niż w latach poprzednich. Oprócz obiadu i parkietu do tańczenia (od którego my zawsze stroniliśmy jak tylko się dało), w tym roku była firma krupierska i można było trochę poryzykować…oczywiście nie na prawdziwe pieniądze (bo hazard w Virginii jest nielegalny) tylko na żetony, które na koniec można było wymienić na losy i próbować szczęścia w loterii o nagrody rzeczowe. My z Mikiem byliśmy tradycyjni i graliśmy w pokera.

Sporo fajnych rzeczy było do wygrania w tej loterii, od telewizorów plazmowych począwszy, porzez aparaty cyfrowe, kamery i konsole video po systemy nawigacyjne. Jedyny problem w moim wypadku polegał na tym że albo już mieliśmy daną rzecz, albo wydawały mi się kompletnie zbędne. Jedyną uzasadnioną nagrodą wydała mi się cyfrowa ramka na zdjecia (na która zawsze szkoda mi było pieniędzy) no i stał się cud; po raz pierwszy w życiu wygrałam coś na loterii – właśnie tę ramkę ☺.

No ale teraz do sedna sprawy…czemu dzisiejszy post jest zatytułowany ‚nowa ja‘? Otóż znudziły mi się niesamowicie moje długie piórowato-sianotwate włosy, które zawsze wyglądały tak samo, bez wględu na to co bym z nimi nie zrobiła i w sobotę odwiedziłam fryzjera. Owoc tej wizyty widoczny jest poniżej… na pierwszym zdjęciu nowa fryzura w wersji imprezowej, a na drugim w wersji codziennej. Uwielbiam moje nowe włosy. Już zapomniałam jak to miło i wygodnie jak głowa wysycha w 20 minut (zamiast kilku godzin).



poniedziałek, 21 stycznia 2008

Tylko w Ameryce…

Myślałam sobie ostatnio o różnych rzeczach, które moim zdaniem mają szansę przetrwania i przynoszenia zysku przez długi czas, tylko w tym kraju, no i jest ich sporo! Jedną z takich rzeczy jest restauracja fast-food Sonic w stylu ‚Drive-in‘…nie tak jak McDonald’s ‚drive-through‘. Różnica polega na tym, że Sonic w ogóle nie ma stolików wewnątrz, tylko około 20 stanowisk na zewnątrz, gdzie podjeżdza się samochodem, zamawia jedzenie, i czeka aż kelner/ albo kelnerka podjadą na wrotkach i przywiozą zamówienie prosto do samochodu. Otworzyli taką właśnie restaurację tuż obok naszego domu ponad tydzień temu, i bez względu o jakiej porze dnia lub nocy przejeżdżam obok, prawie wszystkie stanowiska są zajęte.

Kolejny wynalazek który moim zdaniem jest jeszcze bardziej absurdalny to sieć ‚drive-through‘ sklepów monopolowych z Północnej Karoliny (możliwe że takie istnieją również w innych stanach, ale nigdy się z nimi nie spotkałam). Jak odwiedzałam znajomych w Północnej Karolinie parę tygodni temu, natknęłam się na ten ‚osobliwy‘ sklep; podjeżdza się samochodem, zamawia się różnorodnego rodzaju napoje (nie tylko te z procentem), papierosy i cokolwiek jeszcze istnieje w ich dosyć wąskim asortymencie, i posuwa się do przodu za rządkiem wolno jadących samochodów; gdy dojedzie się do końca zadaszenia, zakupy sa gotowe do odbioru – nie trzeba nawet wysiadać z samochodu, bo sprzedawca załaduje wszystko prosto do bagażnika.

Również przy okazji odwiedzin moich znajomych dowiedziałam się o sieci salonów fryzjerskich dla panów (nie ma dyskryminacji płciowej, ale zakładam że żadna pani nie byłaby zainteresowana serwisem w takim miejscu) o nazwie Sport Clips. Salon wygląda jak bar sportowy z ogromnymi ekranami na każdej ścianie… albo jak sala do zakładów sportowych, gdzie inna dyscyplina sporotowa jest wyświetlana na każdym telewizorze; panie fryzierki (w większości bardzo atrakcyjne) ubrane są w sportowe ubrania, gotowe oczarowywać potencjalnych klientów swoim urokiem.

Jeszcze tylko dodam że przeżyłam moją pierwszą wizytę u dentysty i dwa zęby już mam z głowy. Kolejne za dwa tygodnie – planuję że tym razem obejdzie się bez valium. Dentysta zdał egzamin - zabolało mnie tylko raz… i od razu dostałam kolejną dawkę znieczulenia.
A popołudniem wybraliśmy się z Mikiem na luncho-obiad (bo o takiej dziwnej porze)i po posiłku zamówiliśmy sobie deser, który był tak ogromny że musieliśmy go sfotografować...moja głowa jest na tym zdjeciu tylko po to żeby było porównanie jak olbrzymia była porcja…nie zjedliśmy nawet połowy, chociaż było przepyszne…

niedziela, 13 stycznia 2008

Więcej o Ekwadorze…

Mieliśmy już pierwsze spotkanie w sprawie wyjazdu na misje do Ekwadoru. Teraz wszystko wydaje się bardziej realne i jakby nie patrzeć zostało mniej niż dwa miesiące. W tym czasie muszę iść do przychodni studenkiej na wizyte z tzw. Travel Nurse na ‚counseling‘ w sprawie wyjazdu, wziąć wymagane szczepienia (choć całkiem możliwe że do Ekwadoru nie trzeba żadnych) i prawdopodobnie zacząć zażywać lekarstwa zpobiegawcze przeciwko malarii.

Na naszej liście rzeczy do zabrania na pierwszym miejscu powinna być cała masa środków owadobójczych, moskitera turystyczna…i taśma Duct Tape żeby te moskitere przyklei do podłogi, ścian i czego tylko się da!

Oprócz tego na spotkaniu dowiedziałam się kilku interesujących rzeczy…że walutą w Ekwadorze jest dolar amerykański – przynajmniej jeden problem z głowy – jak weźmiemy około $100 w banknotach 1-dolarowych to powinno być więcj niż wystarczająco. Oprócz tego żeby wydostać się z Ekwadoru, to trzeba zapłacić tzw. Exit Tax, który wynosi około $40, ale jak się zapłaci $50 to wyjdzie się szybciej i ‚bez problemów‘.

Moim postanowieniem na kolejne dwa miesiące jest zaopatrzenie się w jakiś podstawowy kurs hiszpańskiego na CD i nauczyć się przynajmniej jakiś prostych wyrażeń i przypomnieć sobie te kilka które kiedyś dawno temu znałam.

Wszyscy wiemy jaka orgraniczona jest znajomość geografii świata w przypadku przeciętnego Amerykanina…i źe geografia w Polsce jest uczona na dosyć przyzwoitym poziomie. Zawsze miałam piątki z geografii, ale albo upływający czas zrobił swoje, albo stopniowo wtapiam się w tutejszą populację, bo czytając sobie na internecie różnego rodzaju ciekawostki o Ekwadorze, dowiedziałam się że Wyspy Galapagos są w Ekwadorze…a nie jak byłam przekonana, blisko Afryki Południowej. Jedyne co mam na swoje wytłumaczenie to fakt, że jakoś mało prawdopodobne wydawało mi się źe Darwin w XIX wieku podróżował aź do Ameryki Południowej źeby napisać swoją teorię ewolucji…Afryka wydawała się bardziej logiczna.

niedziela, 6 stycznia 2008

W końcu zebrałam się na odwagę...

...i poszłam do dentysty. To było jedno z moich postanowień w czasie przerwy międzysemestralnej: zanleźć dentystę i umówić się na wizytę. Wstyd się przyznać, ale nie byłam u dentysty 4 lata. W końcu jednak przekonałam sama siebie że naprawdę powinnam iść teraz póki ubytki jeszcze nie dają o sobie znać, bo później będzie już tylko gorzej. Byłam na wizycie 3 stycznia. Narazie tylko kontrolna...i wsyd się przyznać ile mam ubytków. W każdym razie z samego opowiadania dentyście jak bardzo się boję, tak się zestresowałam że przez łzy ledwo co mogłam wybałkotać parę zrozumiałych zdań. Stanęło na tym że dał mi receptę na valium, które mam zażyć dzień przed wieczorem i rano w dniu wizyty. Miejmy nadzieję że taka mieszanka środków uspakajających i znieczulenia w czasie zabiegu zadziała...i nie odstraszy mnie od stomatologa na kolejne....nie wiadomo ile lat.

Od jutra znowu powrót do rotuny...choć miejmy nadzieję tym razem do niezupełnie szarej. Semester pomimo że intensywny i pracowity zapowiada się ciekawie: fizjologia (która zdecydowanie jest bardziej w moim stylu niż anatomia), psychologia (behavioral sciences), histologia i krótki blok z embriologii (taka pozstalość z anatomi, żeby semestr nie zaczął się zbyt dobrze ;). Wygląda na to że w ciągu kolejnych kilku semestrów nie będe osamotniona w moich intelektualnych wysilkach, albo powinnam raczej napisać że mój małżonek nie będzie się czuł porzucony i ignorowany...bo w końcu i na niego przyszła pora i zaczyna college w połowie stycznia.

Najbardziej cieszę się z zajęć fakultatywnych, na które jakimś cudem się załapałam (mieli bardzo ograniczoną ilość miejsc, a studentów chętnych całą masę). Przez półtora miesiąca 4 godziny w tygodniu będę miała zajęcia z wprowadzenia do anestezjologii, intensywnej terapii i sali operacyjnej. Oprócz mnie będzie tylko 2 innych studentów na tych zajęciach, tak więc zapowiada się naprawdę świetnie.

No i w tym świątecznym zamieszaniu zupełnie zapomniałam napisać o moim najlepszym chyba w tym roku prezencie świątecznym – tuż przed świętami Operation Helping Hands podjęła decyzję w sprawie ostatecznego składu drużyny, która w tym roku pojedzie na misję do Ekwadoru i ja również zostałam wybrana. Tak więc w marcu, w czasie moich ferii wiosennych spędzę tydzień pracując z dziećmi w dżungli amazońskiej w sercu Ekwadoru. A teraz uciekam, cieszyć się ostatnim dniem lenistwa.

środa, 2 stycznia 2008

No i mamy Nowy Rok

Nawet nie wiem kiedy tegoroczne święta minęły. Rozleniwiłam się niesamowicie z tej okazji. Semestr skończyłam 19 grudnia i nawet napisać nie miałam czasu od tamtej pory! No więc tak w wielkim skrócie...

- anatomia z głowy! Nie ma się co chwalić ostatecznym wynikiem, ale najważniejsze że do przodu

- pierwsze Święta w nowym domu minęły dobrze, choć skromnie...bo tylko 4 osoby przy wierzerzy wigilijnej zasiadały; a gotowania tyle co dla całej armii. W odpowiedzi na moje narzekanie że zawsze sami spędzamy święta, i że tyle gotowania na mnie jedną przypadło i moja rodzinka i Mika zapowiedziały się na przyszły rok! Hurra!!!

- nauczyłam się gotować zupę grzybową – palce lizać, i doprowadziłam do perfeckji już i tak smakowity barszczyk czerwony z uszkami.

- Odkryliśmy z Mikiem serial ‘24’ i w ciągu 3 dni obejrzeliśmy cały pierwszy sezon, i szukujemy się do drugiego. Pewnie teraz tempo spadnie, bo szkoła rozpoczyna się za niecały tydzień (wygląda na to że ‘bycie na bieżąco z „24”’ nam nie grozi...w telewizji juz leci 7 sezon!)

- kupliśmy nowy samochód! Już od dawna planowaliśmy wymienić moją mazdę na coś większego i...bardziej praktycznego. Chcieliśmy przed zimą, żeby w razie czego nie mieć problemu jak śniego spadnie, ale jakoś nie mogliśmy się zdecydować i ani się obejrzeliśmy i święta przyszły. Postanowiliśmy więc poczekać do wiosny, bo mazda wtedy byłaby wiecej warta...ale w Sylwestra rano stwierdziliśmy że po Nowym Roku nie będziemy mogli skorzystać z promocji ‘End of The Year’ i...decyzja zapadła. Okazało się że moja mazda była warta więcej niż myśleliśmy i zostałam właścicielką nowiutkiego Forda Escape...(nie jesteśmy zwolennikami amerykańskich aut – azjatyckie i europejskie sa zdecydowanie bardziej niezawodne....ale i odpowiednio więcej kosztują! Doszliśmy jednak do wnisku, że z jednej wypłaty cięzko będzie spłacać droższy samochód, a skoro kupiliśmy nowy to przez okres gwarancji nie trzeba będzie sie martwić o serwis...akurat przez moje studia...a jak już zacznę pracować za 3,5 roku to zawsze będzie można kupić coś nowego!).
Jak już jechaliśmy do salonu zamienić moją mazdę na tego wielkoluda, to aż parę łez uroniłam ze wzruszenia...bo jaka by nie była ta miata – mała, niepraktyczna, niemożliwa do jeżdzenia zimą itp...- to naprawdę miałam nielada frajdę ścinając nią zakręty...o wiele szybciej niż ograniczenia nakazywały, jeżdżąc w opuszczonym dachem i rozwianym włosem, i wiedząc że nawet gdy jakiś idiota samolubnie zaparkował samochód zajmując 1,5 miejsca, to i tak mogłam się wcisnąć w pozostałą ‘połówkę’...
No nic, powoli się przyzwyczaję do jazdy automatem...w korkach będzie łatwiej; uczucie że kieruję autobusem pewnie też szybko minie, a parkowanie idzie mi coraz lepiej już po dwóch dniach.

Życzę wszystkim spełnienia najskrytszych marzeń w 2008 roku! I wtrwania w noworocznych postanowieniach...jak jak zwykle zamierzam...lepiej jeść, więcej się ruszać, bardziej efektywnie gospodarować czasem i ...częściej postować w moim blogu.