"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

poniedziałek, 30 stycznia 2012

W tym roku przysługują mi 4 tygodnie urlopu. Zaznaczam że mój rok trwa od lipca do lipca, bo wtedy zaczęłam pracę. 4 tygodnie to dużo jak na amerykańskie standardy, ale jest jest jeden problem… jako stażysta muszę wykorzystać cały urlop na raz – bo inaczej nie dałoby się ułożyć grafiku dla kilkunastu stażystów żeby było sprawiedliwie. Tak więc jak tylko podpisałam umowę o pracę, zaklepałam sobie urlop na styczeń-luty, bo to akurat w połowie (mojego) roku i zima, więc można będzie jechać na narty.

Pierwsze do głowy przyszło nam Kolorado! Jeszcze nie jeździliśmy na nartach na zachodzie. Do takiego Kolorado jednak trzeba lecieć, wyporzyczać samochód, hotele i wyciągi dwukrotnie droższe niż na wschodzie Stanów czy w Kanady. Tak więc po krótkiej analizie finasowej stwierdziliśmy z Mikiem że za te same pieniądze możemy jechać w dwa różne miejsca – na narty i gdzieś w ciepłe miejsce.
Tak więc rozpoczęliśmy podróżowanie palcem po mapie i w internecine. Wykluczyliśmy Hawaje bo po pierwsze podróż zajmuje 3 dni, a po drugie żeby bylo warto to naprawdę trzeba wybrać się na przynajmniej 7 dni, a wtedy to już nie tak tanio. Wyszukaliśmy kilka resjów na Jamajkę, Karaiby, Meksyk… ale ja zdecydowałam że jednak wakacje na statku zostawię na starsze lata, potem patrzyliśmy na różnego rodzaju oferty “all inclusive” w tropikalnych rezortach… i stwierdziłam że takie wakacje do dla mnie za nudne…

I tak oto skończyło się na tym że lecimy dzisiaj do Paryża!!! Wakacje nie powinny być za drogie, bo wymieniliśmy mile na bilety. Tak więc wszystko byłoby super gdyby zima dopisała. A tak z nart nici, bo pogoda u nas wiosenna – kwiatki mi dzisiaj w ogródku zaczęły kwitnąć. No ale nie będę sobie tym teraz zawracała głowy – zamierzam się super bawić w Paryżu. Kto wie – może po powrocie pogoda nas zaskoczy i jeszcze narty wyskoczymy zanim mój urlop dobiegnie końca.

--------------------------

This year I’m getting 4 weeks off. Please note, though, that my year lasts from July to July because this is when I started my job. 4 weeks is quite generous for American standards, but there is one caveat to the story… as an intern I have to use all 4 weeks at one chunk. Otherwise it would be almost impossible to come up with a fair schedule for almost 20 other interns. So as soon as I signed my job contract, I requested my 4 weeks off in January and February; first because it was exactly in the middle of my year, and second – it’s in the winter, so we could squeeze some skiing.

First idea we got was Colorado! We’d never skied in the West. But we would have to fly to Colorado, and then rent a car, and pay double for hotels and ski passes. So after doing some math we decided that for the same amount of money we could vacation in two different places. We could ski in the East and then go somewhere warm.

So we started our internet search for a place to go. We excluded Hawaii almost immediately. It takes 3 days to travel there and back; to make it worthwhile we would have to stay there at least 7 days… and then it’s not so affordable any more. We looked at some cruises – to Jamaica, Caribbean, Mexico… but ultimately I decided that we can postpone that sort of vacation until older age. Then we looked at number of “all inclusive” resort vacations in exotic places, but I thought I would get bored with that after a day or two…

Ultimately, we are flying to Paris today!!! The vacation shouldn’t be to pricey, since we exchanged our reward miles for free tickets. It would be better, though if we actually had some winter on the East Coast this year. Meanwhile spring flowers started blooming in my garden today. I’m not going to sweat it, though. I’ll have an awesome time in Paris, and who knows! Maybe we’ll get some winter weather after we get back and will be able to squeeze in some skiing before my vacation is over.

czwartek, 26 stycznia 2012

Już kiedyś było o kawie, ale będzie jeszcze raz. Naszło mnie na kawowe wywody po dosyć stymulującej rozmowie na temat kawy, którą przeprowadziłam z Mikiem przy wyśmienitym cappuccino w jednej z nielicznych znanych nam kafejek serwujących prawdziwą kawę, która niestety jest 30 mil od naszego domu!!!

Piję kawę bo lubię jej smak, zapach i…jest to jedyny sposób na uniknęcie bólu głowy, pod warunkiem że pierwsza filiżanka zostanie skonsumowana odpowiednio wcześnie po zwleczeniu się z łóżka. Po porannej kawie, w zależności od dnia i nawału parcy/ lub jego braku, zazwyczaj wypijam jeszcze jedną lub dwie kawy.

Co piję? To zależy czy jestem w naszym domu, czy w moim mieszkaniu, czy w pracy, czy podróży. Jeśli jesteśmy w domu to zazwyczaj ja piję macchiato z naszego niedawno kupionej maszyny Nespresso, a Mike pije małą czarną z cukrem. Popołudniu lub wieczorkiem jak mam ochotę na kawę to pijam espresso z nespresso. W soboty zazwyczaj według starego zwyczaju parzymy sobie świeżo zmieloną kawę w prasie francuskiej. Mike jak zwykle słodzi swoją kawę, a ja dolewam śmietanki. Jak jestem u siebie w mieszkaniu to piję kawę z mlekiem z ekspresu Flavia. Kawa parzy się podczas gdy ja biegam jak szalona i szykuję się do wyjścia. Wieczorem jak mam chwilkę i nie muszę się nigdzie spieszyć zaparzam sobie cappuccino w moim Mukka Express. W pracy w czasie przerwy zawsze piję zykłą czarną kawę z odrobiną śmietanki.
W podróży to samo, bo w większości miejsc trudno o dobrą kawiarnię, a drinki Starbucksowskie mi nie imponują – tak więc pozostaje tylko mała czarna. Nie lubię amerykańskich latte, macchiato czy cappuccino – bo kawy prawie tam się nie wyczuwa, mleko jak nie mleko, nawet jak się zamówi bez cukru to i tak jest słodkie… szkoda słów.

Zadzwiające że w kraju który jest największym konsumentem kawy na świecie tak trudno o doskonałą filiżankę kawy. Ale jak już się zdarzy że natknę się na kawiarnię z prawdziwego zdarzenia to obowiązkowo zamawiam espresso lub cappuccino ☺. I nawet jeśli oznacza to 30-milową wyprawę, to i tak warto!

-----------------------------------

I’ve already written about coffee in here once. This is going to be another ‘coffee post’, since I’m in a quite coffee mood today, after having an extremely stimulating coffee discussion with my husband, over a cup of excellent cappuccino, in one of a very few familiar to us worth-going to coffee places… which, unfortunately is located ~30 miles from where we live!

I drink coffee because I enjoy its flavor and aroma… and it’s the only prophylaxis against terrible headache, providing that coffee is consumed early enough in the day. Depending on the day and work load/ or lack of such, after my morning coffee, I usually have one or two more cups throughout the day.

What do I drink? It depends wether I’m at our home, in my apartment, at work or travelling somewhere. At home I usually start the morning with a macchiato from our recently purchased nesspresso machine, while Mike enjoys his lungo (stretched espresso) with sugar. In the afternoon I usually have a lungo or regular espresso myself. During the weekends, when we have more time, we usually have freshly ground coffee brewed in our old French Press. Mike puts sugar in his, and I add some half-and-half. When I’m in the apartment, in the morning I’m having regular black coffee brewed in my Flavia machine. Coffee is brewing while I’m running around and getting ready for work. In the evenings when I’m not in a hurry every now and then I’m having cappuccino from my Mukka Express. At work during the break I usually have black coffee with some cream.
Simple black coffee is also the drink of choice when I’m travelling, since in most places it’s nearly impossible to come across a good coffee shop. And I’m not a fun of Starbucks style drinks. I don’t like American lattes, macchiatos or cappuccinos; I can hardly taste any coffee in them, milk has nothing in common with milk, and even beverages with no sugar in them taste sweet – terrible!

It’s mind buggling that in the country that is the biggest consumer of coffee in the world, it’s so difficult to find a perfect cup of coffee. But when we find a perfect coffee shop, I’m bound to order real espresso or cappuccino… even if it means travelling 30 miles! It’s totally worth.

Mike nie pijał kawy do czasu naszej pierwszej randki! Wkrótce po tym jak się poznaliśmy prawie 10 lat temu, zakupiliśmy maszynę do espresso w Starbucksie. Służyła nam około 2-3 lat.
Mike hadn’t drunk coffee before he met me. Shortly after we met almost 10 years ago, we bought our first espresso machine in Starbucks. We had it for about 2-3 years.




Ze Starbucksowskiej maszyny przestawiliśmy się na kawę Flavia. Mike miał maszynę Flavia w pracy, i jako że była szybka i wygodna, to postanowiliśmy zakupić ją także do domu.
After Starbucks Barista machine we switched to Flavia coffee. Mike’s office had Flavia machine. Since it was quick and convenient we decided to purchase one for our place.



Szybka i wygodna, nie koniecznie oznacza… najlepsza. Jako że tęskniliśmy za aromatem świeżo mielonej i parzonej kawy, około 5 lat temu zaczęliśmy od czasu do czasu używać prasy francuskiej.
Quick and convenient doesn’t mean… awesome. Since we were missing aroma of freshly ground and brewed coffee, around 5 years ago we bought our first French Press.


Kilka lat temu u znajomych wypatrzyłam Mukka Express, który robił dosyć dobre cappuccino. Jako że nie mieliśmy w tym czasie maszyny espresso, skusiłam się na zakup tego cacka.
Few years ago at my friends’ place I discovered Mukka Express. It made quite nice cappuccino. Since we didn’t own espresso maker at that time, I decided to buy this peculiar coffee maker.




A to nasza najnowsza maszyna Nespresso. Jako że całkowicie zautomatyzowany express do espresso nie wchodził w grę po kosztuje ponad $2000, jest to dobra alternatywa – robi kawę lepszą niż Starbucks, w ekspresowym tempie za całkiem rosądne pieniądze.
This is our newest Nespresso machine. Sicne fully automated espresso machine was not an option (it cost more than $2000), this is a nice alternative – it makes better coffee than Starbucks, quite speedy and at reasonable cost.
.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Zeszły rok na moim blogu rozpoczął się dosyć prężnie, a później stopniowo się spowolniło jak praca zasypała mnie obowiązkami. Zobaczymy jak mi pójdzie blogowanie w tym roku.
Właśnie minął pierwszy tydzień moich od dawna upragnionych wakacji. Narazie jednak nie czuję się jak na wakacjach…bo cały czas coś robię. Mój mąż stwierdził że nie potrafię nic nie robić, i jestem chora bez 16-godzinnego zabieganego dnia w pracy. Może troche prawdy w tym jest. Ale mam trochę na moje usprawiedliwienie; plan był żeby wybrać się na narty jak tylko urlop się rozpoczął. Jednak zima w tym roku nie dopisała… przynajmniej do tej pory. Cały czas albo leje jak z cebra, albo temperatury są typowo wiosenne. Jeszcze takiej fatalnej zimy nie było w Virginii od kiedy tutaj przyjechałam 10 lat temu. O nartach można sobie tylko pomarzyć… albo lecieć do Colorado. Ale o tym czemu Colorado nie wchodzi w grę będzie w następnym poście.
A tymczasem doprowadziłam dom do porządku, odkrywam na nowo moje kulinarne talenty i uczę się do mojego dorocznego egzaminu z chirurgii, który będzie pod koniec tego tygodnia. Zupełnie zapomniałam jak zamawiałam sobie wakacje na styczeń/ luty, że zawsze w ostatim tygodniu stycznia jest ABSITE (American Board of Surgery in Training Exam). Jedyny typowo urlopowy nawyk, który całkiem dobrze mi wychodzi i zachował sie pomimo 6 miesięcy stażu, jest spanie bez budzika aż sama się obudzę… co ku mojemu zaskoczeniu zazwyczaj nie zdarza się przed 8:30 – 9:00 ☺.

-------------------------------------------

Last year started quite robustly on my blog, and then it gradually slowed down as I got swamped with work. We’ll see how blogging will turn out this year.
I just got done with my 1st week of my long-awaited vacation. So far, however, I’m not feeling like a vacation bum at all… I’m doing something all the time. My husband says I’m incapable of doing nothing and I’m almost loosing my sanity without having to work 16-hour days. I can’t totally disagree with him, but I have an excuse. The plan was to go skiing as soon as my vacation started. However, winter this year has been the biggest disappointment ever. It is either raining cats and dogs or the temperature reaches 50s and 60s. It’s definitely been the worst winter since I arrived in Virignia 10+ years ago! One can only dream about skiing… or go to Colorado! (In my next post I’ll write why Colorado is not an option).
Meanwhile, I decluttered our house, I rediscovered my culinary talents and I’ve been reading daily for my annual surgery exam that I’m having at the end of this week. When I requested my vacation for January/ February I totally forgot about ABSITE (American Board of Surgery in Service Exam) during last week of January. The only vacation habit that is still quite familiar, despite (or rather because) of 6 months of my crazy intership is sleeping in… surprisingly I almost never wake up before 8:30 or 9:00 ☺.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Wcale ale to wcale nie czuję że to już po świętach! W całym moim zabieganiu, nie było odliczania dni do świąt, oczekiwania; nie było śniegu, ani nawet zimowych temperature[ nie było również wigilii z prawdziwego zdarzenia, nie było pierogów, uszek, barszczu… Ale brew moim oczekiwaniom, lub raczej braku takowych, dostałam trzy dni wolnego. Wybraliśmy się więc do teściów i spędziliśmy święta, a ściślej mówiąc jedne dzień świąt, na słodkim lenistwie… i bez obżarstwa! A teraz spowrotem do pracy i codzienności; jak to bywa w życiu stażysty, za trzy dni wolnego w Boże Narodzenie trzeba zapłacić, co oznacza dyżur w Nowy Rok ☺.

-----------------

I can’t believe Christmas is over. With my crazy, around-the-clock schedule I didn’t even have time to count down days to the holidays; there was no snow, or even typical winter temperatures; I didn’t have a real Christmas Eve either… with all its specials like mushroom raviolis, pierogi, beets soup, etc.
But contrary to my expectations, or rather lack of such, I got three days off for Christmas. So we decided to visit my in-laws and spent the holidays, or rather a holiday, just chilling and being lazy. And now – back to work and my everyday routine; as it often happens in intern life, there is a price to pay for being off for Christmas; that means working and being on call over the New Year’s ☺.

środa, 30 listopada 2011

Zdecydowanie zaliczam się do mniejszości jeśli chodzi o metodę docierania do pracy! Jako że mieszkam tylko trzy i pół przecznicy od szpitala to mogę chodzić do pracy na piechotę. Zdrowiej, szybciej… i bardziej ekonomicznie, bo nie muszę płacić za parking szpitalny. Spacerek zajmuje mi 5-7 minut… w zależności od kierunku; do pracy jest pod górke (w dosłownym tego słowa znaczeniu), więc idzie się troche wolniej.
Po drodze mijam Virginia Capitol – piękny zabytokowy budynek i kilka urzędowych biurowców.

Przez ostatnie kilka tygodni prawie codziennie rano w drodze do pracy mijałam zwijającą się “kuchnię polową” (ciężarówkę przerobioną na małą gastronomię). I może nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to że o 5:30 rano oni już się zwijali z biznesem. Strasznie mnie to zastnawiało kto i komu w środku nocy serwuje jedzenie.

No i w końcu dzisiaj znalazłam odpowiedź na to pytanie. Wracając z pracy poczułam zapach świeżej ziemi i końskich odchodów i zostałam oślepiona przez niezmiernie jasne reflektory. Okazało się że Spielbierg robi swój nowy film o ostatnich dniach z życia Lincolna właśnie rzut beretem od mojego mieszkania! A w roli głownej mój ulubiony Daniel Day-Lewis. I choć nie udało mi się spotkać nikogo z celebrytów, zrobiłam sobie na pamiątkę zdjęcie planu filmowego ☺.

-----------------------------
I’m definitely belong to minority when it comes to commuting to work. Since my place is only three and a half blocks away from the hospital, I can walk to work! It’s healthier, faster and cheaper! I don’t have to buy a pass to hospital parking deck. Walking takes 5 to 7 minutes, depending in which direction I’m walking; my walk to work is up the hill, so it’s dragging a little. On my way I’m passing my Virginia Capitol, a beautiful historical piece of architecture, and several office bulidings.

For the last few weeks, on my way to work, I was passing by a “mobile restaurant truck” (the kind you see at fairs and outdoors events). It wouldn’t be strange at all, except that it’s 5:30 am and they were wrapping up their business! I found it quite intriquing… who is serving whom in the middle of the night.

I finally got my answers today on my way home! Walking by the capitol I could smell fresh dirt, horse manure and I got totally blinded by super duper powerful lamps. It turns out that Spielbierg is making his new movie about last days of President Lincoln just few steps from my place. And my favorite Daniel Day-Lewis is in it! And although I was not lucky enough to meet any of the celebrities, I took a photo of the movie plan as souvenir.


A dla ciekawskich - ten oświetlony budynek w tle, to mój szpital!
for the curious ones - the well-lit building in the background is my hospital!

wtorek, 15 listopada 2011

Nie do wiary że już jest połowa listopada! No ale jak się pracuje od świtu do nocy to nic dziwnego że czas ucieka nie wiadomo gdzie. Od miesiąca jestem na “urazówce”. Zazwyczaj o tej porze sezon na urazy już się ma ku końcowi… ale w tym roku długo pogoda dopisuje, tak więc pacjentów nam nie brakuje. I dobrze i źle!!! Dobrze bo im więcej pacjentów, tym więcej się nauczę… źle, bo szkoda ludzisk z połamanymi nogami od wybryków motocyklowych, ranami postrzałowymi czy urazami głowy po wypadku samochodowym. Dni są zabójczo długie! Zdecydowanie za wiele pracy dla dwóch stażystów! W zależności od cenzusu pacjentów, który dzisiaj liczył 40 pacjentów, Chris i ja zazwyczaj spędzamy w szpitalu 13-16 godzin dziennie… sześć dni w tygodniu. No chyba że zdarzy się złoty weekend (golden weekend).

Do tej pory od pierwszego lipca, kiedy zaczęłam mój staż miałam 4 złote weekendy! Większość osób pewnie nie podziela mojego entuzjazmu… ale proszę mi wierzyć że jak się pracuje 6 dni w tygodniu, to jak się zdarzą dwa dni wolnego w kupie, to gratka nie z tej ziemi! No więc jak już mam ten mój zasłużony “długi” weekend to wykorzystujemy ten czas z Mikiem na maxa! A że pogoda dopisuje to… wsiadamy na motor i przed siebie!

Większość moich znajomych z pracy kręci głowami że jak to możliwe że jak szyję rany tylu nieszczęśników na co dzień, mam jeszcze odwagę wsiąść na motor. A ja na to… jak na lato! Prawda jest taka że może człowiekowi spaść cegła na łeb w drewnianym kościele; więc jak już coś się ma stać to lepiej korzystać z życia.

Wybraliśmy się ostatniego weekendu w góry (Blue Ridge Mountains) aby podziwiać jesienne kolory z autostrady biegnącej szczytem pasma górskiego (Skyline Drive). I jak widać barwy są przepiekne… A Niebieskie Góry są niebieskie nawet złotą jesienią!
-----------------------------------------------

I can’t believe it’s already mid-November. But if one works from dawn till the darkness spills over the world, it’s easy to loose track of time. For almost a month now, I’ve been working in trauma and emergency surgery department. Usually “trauma season” is winding down this late in the year. But this year the warm weather is holding up really long, so we can’t complain of shortage of patients. That’s both good and bad! Good, because the more patients I have, the more opportunities I’m going to have to learn! Bad, because I feel sorry for all these folks with broken legs after motorcycle crashes, gun shot wounds or head injuries after car accidents. The days are ridiculously long. Way too much work for two interns. Depending on our patient census (today for example we had 40 folks on our ward), Chris and I usually spent 13-16 hours per day in the hospital…six days a week; “golden weekends” being the only exception.

So far since I started my internship on July 1st, I’ve had 4 golden weekends! Most people can’t understand my excitement, but believe me, if one works 6 days a week every week, when a “long” (real) weekend comes along, it’s a reason to celebrate! When I finally get two days off in a row, Mike and I take advantate of every single moment! And since the weather has been great this season we get onto his Harley and… off we go!

Most of my coworkers can’t believe that after I fix unlucky bikers every single day at work, I still feel like taking a risk and getting onto a motorcycle. But I’m a total believer that if something is meant, a brick can kill me in a wooden barn! That’s being said, I’d rather have some fun!

And so, last weekend we went into the mountains (Blue Ridge Mountains) to admire the Fall from the Skyline Drive. And as you can see the colors are awesome and… Blue Mountains are blue even with all the Fall colors around!