W zeszłym tygodniu malowali u nas drzwi wejściowe. Żeby pomalować framugę musięli sobie więc robotnicy otworzyć drzwi do mieszkania na chwilkę. Zazwyczaj nas nie ma w domu w ciągu dnia, więc pies jest zamknięty i nie biega sobie po domu.Tego dnia jednak Mike nie pracował, i kiedy był pod prysznicem, robotnicy otworzyli sobie drzwi, i zakoczeni obecnością psa uciekli z przerażeniem...zapominając zamknąć za sobą drzwi. Dobrze że jak Mike wyszedł spod prysznica to zastał ździwioną Shivę w drzwiach. Dobrze że nie uciekła, bo wtedy dopiero by było. Niestety szczęścię Mika nie trwało długo. W jakiś czas potem, kiedy Mike odsłaniał żaluzje w dużym pokoju, wyleciał mu prosto w twarz NIETOPERZ! Pewnie spał gdzieś na zewnątrz, i Ci malarze od siedmiu boleści musieli go przestraszyć i wleciał przez te rozwarte wrota.
Niby że to taka mała myszka, ale ze skrzydłami rozpostartymi na dobre pół metra to nieźle może człowiekowi napędzić stracha. No i jeszcze istnieje ryzyko zarażenia wścieklizną. Tak więc Mike zamknął siebie i psa w sypialni, i zadzwonił do admistratora, żeby pędzlarze przyszli i złapali toperza. Kiedy w końcu admistrator pojawił się z policjantami z wydziału ‘Animal Control’ okazało się że po szkodniku ani śladu. Kazali nam czekać do wieczora aż sie pojawi i wtedy sprówać go złapać albo po nich zadzwonić. Pomimo najlepszych chęci, jak nasz towarzysz obudził się około 1 w nocy i zaczał latać, nie udało nam się go złapać. Ja to miałam stracha niesamowitego. Ślepe to jest całkowicie, ta podczerwień (czy coś tam jeszcze innego służy nietoperzą do ‘patrzenia’) działa może z metr zanim się z człowiekiem zdeży! Szkoda gadać. W każdym razie ten przeklęty gryzoń obleciał naszą chałupkę do okoła może z 10 razy, i zanim policja znowu przyjechałą, to zapadł się pod ziemię.
Cieżko nazwać tę noc snem, ale kiedy w końcu obudziliśmy się rano następnego dnia, to nietoperz spał zwisając z karnisza w dużym pokoju. Mike zadzwonił po Animal Control. Przyjechali, wzięli wciąż śpiącego nietoperza do puszki i zawieźli na testy na wściekliznę. Po dwóch dniach okazało się że nie był zakażony. Ale w między czasie musieliśmy zabrać psa do weterynarza na booster przeciw wśckielkiznie, i przez dwa dni biedna Shiva musiała być pod kwarantanną – tj. wychodzić tylko w promieniu 10 metrów od bloku do łazienki i absolutnie żadnego kontaktu z innymi psami czy ludzmi! Dobrze że testy były negatywne, bo jakby toperek był zarażony, to kwarantanna Shiva musiałaby trwać 45 dni!!!
"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)
poniedziałek, 25 czerwca 2007
czwartek, 14 czerwca 2007
Przekłułam sobie nos...
...i miałam tego ćwieka przez całe pięć godzin! Zawsze chciałam mieć takiego małego diamencika w nosie. No i w końcu zmobilizowałam się i doprowadziłam to do skutku. Niestety ta niespodzianka wcale nie spodobała się Mikowi (ku mojemu zaskoczeniu). Kolczyk w pępku zawsze mu się podobał, tatuaż również; entuzjastycznie podchodził do moich planów związanych z kolejnym tatuażem...tak więc zupełnie nie spodziewałam się takiej jego reakcji! No i proszę sobie wyobrazić, że ten facet, który wbrew wszelkim stereotypom postanowił przekonać wszystkich do swoich długich włosów, stwierdził że ten mój kolczyk w nosie jest nieprofesjonalny (biorąc pod uwagę to że zdecydowałam się na bycie lekarzem), a po drugie że on kocha moją buzię, i moj ‘malutki nosio’ (dokładnie tak powiedział – po polsku) bez żadnych dodatków! Dodatki mogą być schowane – tak jak tatuaż. No więc pozbyłam się tego kolczyka i już. Przekłucie trwało 5 sekund i prawie nie bolało; wyciągnięcie tego cuda zabrało przynajmniej 5 minut, i nie było zbyt przyjemne. Śladu prawie nie ma (jak to mówią do wesela sie zagoi!), no ale przynajmniej mogę powiedzieć że kiedyś miałam przekłuty nos!
środa, 13 czerwca 2007
Wietrzne Miasto
Chicago jest cudowne! Tylko proszę nie myśleć że zmieniłam się w wielkomiejską paniusię. Nadal wolałabym mieszkać wśród natury i z dala od miejskiego wrzasku. Muszę jednak przyznać że Chicago przerosło moje największe oczekiwania. Pod względem architektonicznym jest naprawdę piękne. Spodziewałam się czegoś w stylu Nowgo Jorku, ale Wietrzne Miasto pozytywnie mnie zaskoczyło: czystością, mnóstwem zieleni i całkiem specyficzną atmosferą. Zdecydowanie będzie trzeba kiedyś tę wyprawę powtórzyć, bo trzy dni to za mało żeby dogłębnie zakosztować smaku Chicago; wystarczająco jednak żeby narobić sobie smaka!
Poza tym byłam na dorocznej konferencji OldPreMeds pod Chicago. Miło było spotkać starych znajomych i poznać nowych ludzi, których łączy pasja medycyny i wiara w siłę własnych marzeń. Jak zwykle zostałam zainspirowana; choć zupełnie inaczej niż w latach poprzednich, bo przecież jaki nie patrzeć kolejny krok do bycia lekarzem juz za mną.
Zdjęcia dołączę jutro, a tymczasem pędzę do łóżka odespać te krótkie, nieprzespane noce!
Poza tym byłam na dorocznej konferencji OldPreMeds pod Chicago. Miło było spotkać starych znajomych i poznać nowych ludzi, których łączy pasja medycyny i wiara w siłę własnych marzeń. Jak zwykle zostałam zainspirowana; choć zupełnie inaczej niż w latach poprzednich, bo przecież jaki nie patrzeć kolejny krok do bycia lekarzem juz za mną.
Zdjęcia dołączę jutro, a tymczasem pędzę do łóżka odespać te krótkie, nieprzespane noce!
poniedziałek, 4 czerwca 2007
Wielkie Jabłko
Mike po raz kolejny musiał pracować w weekend. Ten nowy projekt nieźle daje mu w kość, ale miejmy nadzieję że będą tego odpowiednie rezultaty. W każdym razie, skoro męża nie było w domu, postanowiłam przyłączyć się do Wójcików (Stefany! Dzięki wielkie za zabranie mnie ze sobą), na wyprawę do Nowego Jorku. No i było niesamowicie! Zupełnie inny wyjazd niż wszystkie wcześniejsze do tej pory! Wcześniej zawsze biegałam z miejsca na miejsce bez chwili wytchnienia, żeby pokazać odwiedzającym (mama, siostra, babcia itd) wszystkie warte zobaczenia rzeczy. Nie ośmielam się powiedzieć że widziałam wszystko, bo życia byłoby mało żeby to miasto poznać, ale atrakcje turystyczne już widziałam . Teraz był czas na relaks i na zachłystywanie się atmosferą tego miasta. Było muzeum sztuki współczesnej (gdzie zdecydowłam że ‘Śpiąca Cyganka” Rousseau jest niesamowita), był calkiem wyśmienity lunch w muzealnej kafejce (z nieco mniej wyśmienitą obsługą). Poza tym zaliczyliśmy zakupy, hotdogi i odpoczynek w Central Parku, kilka barów, i...przedstawienie na Broadwayu. No i trzeba przyznać że wiele kobiet w Nowym Jorku ma niesamowitą klasę – umieją sie ubrać ladnie i stylowo; choć tych mniej uzdolnionych artystycznie też nie brakuje ;).
Było świetnie, i jednym słowem jestem gotowa na podbój Chicago w kolejny weekend.
Było świetnie, i jednym słowem jestem gotowa na podbój Chicago w kolejny weekend.
Subskrybuj:
Posty (Atom)