Ojejku! Znowu prawie miesiąc minął odkąd tu coś napisałam. Nie mam pojęcia jak to się dzieje że czasu ciągle tak mało.
Ogródek rośnie! Trochę powoli mu to idzie ale rośnie. Już wszystko wyszło spod ziemi, tylko tak jakoś w zwolnionym tempie się posuwa. Ale słońca jak na receptę – nawet jak jest ciepło to pochmurnie, albo pada całymi dniami. Chyba idzie lepsza pogoda więc może się pośpieszą!
Tak więc skończyłam ginekologię i położnictwo i mój świat stanął do góry nogami! Nigdy nie widziałam siebie w tej roli, przede wszystkim dlatego że tak naprawdę nie wiedziałam co oprócz cytologii i regularnego badnia ginekolodzy robią. Ale okazało się że jak dotąd to był jeden z moich ulubionych przedmiotów i nie ukrywam że namieszał mi w głowie na tyle, że totalnie widzę siebie w tej roli w przyszłości.
Zaczęliśmy remont w domu – i okazało się że nawet umiem pomalować ściany. Do tej pory pomalowaliśmy pokój kominkowy, korytarz i kawałek kuchni. Teraz czekam na weekend, żeby skończyć kuchnię. A w przyszłym tygodniu będą zmieniać nam podłogi na drewniane. W domu bałagan nie z tej ziemi, ale jakoś przeżyję te dwa tygodnie.
"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)
wtorek, 21 kwietnia 2009
czwartek, 26 marca 2009
Tak nie mogłam się doczekać naszych wakacji a tu już durgi tydzien mija od kiedy wróciliśmy do domu! Ale w taki wpadłam ‚naukowy trans‘ że nie było czasu napisać. Od tamtej pory już mam za sobą psychiatrię i od kilku dni robimy ginekologię i położnictwo… albo jak moja szkoła to ładnie nazwała: ‚Zdrowie Kobiety‘.
Nasze małe wakacje były wyśmienite… przynajmniej dla mnie, bo mój mąż jak to już bywa w jego zwyczaju rozchorwał się! Nieważne czy na wakcje jedziemy latem czy zimą, czy blisko czy daleko to zawsze coś się wydarzy: a to ‚alergia stulecia‘, a to ‚wyjątkowo uciążliwy jet-lag‘; tym razem przyłapało go jakieś wirusisko, tak że ostatnie półtora dnia musiałam jeździć sama na nartach. Jeździło się świetnie – prawdziwa zimowa pogoda, mnóstwo śniegu, no i przede wszystkim było z czego zjeżdzać – dobre 10-15 minut się zjeżdzało z samego szczytu (w zależności od szlaku), a nie tak jak w Virginii – człowiek nawet dobrze się nie rozpędzi, a już się jest na dole. No a wieczorami delektowaliśmy się wyśmienitymi kolacjami – no bo będąc w Quebecu nie mogliśmy zrezygnować ze specjałów kuchni francuskiej.



na tym zdjęciu widać okno naszego pokoju hotelowego. dwa balkony na pierwszym piętrze w budynku z czerwonym dachem tuż pod krzesełkiem po lewej stronie. Tak więc widok mieliśmy wyśmienity. I do wyciągu 20 kroków. No i jak Mike się rozchorował to mógł przynajmniej przez okno patrzeć jak ja śmigałam na nartach ;).
A w zeszły weekend w końcu zbudowaliśmy mi mały ogródek – ogrodziliśmy małym płotkiem z cegły i przywieźliśmy dobrej ziemi. Jak narazie posadziłam sałatę, szpinak, buraki, rzodkiewkę i cebulę. Pozostałe warzywka muszą poczekać na cieplejsze czasy. Miejmy nadzieję że coś z tego wyjdzię, bo jak narazie nie widzę ani jednego kiełka, chociaż te rzodkiewkowe powinny sie pokazać lada dzień.
Nasze małe wakacje były wyśmienite… przynajmniej dla mnie, bo mój mąż jak to już bywa w jego zwyczaju rozchorwał się! Nieważne czy na wakcje jedziemy latem czy zimą, czy blisko czy daleko to zawsze coś się wydarzy: a to ‚alergia stulecia‘, a to ‚wyjątkowo uciążliwy jet-lag‘; tym razem przyłapało go jakieś wirusisko, tak że ostatnie półtora dnia musiałam jeździć sama na nartach. Jeździło się świetnie – prawdziwa zimowa pogoda, mnóstwo śniegu, no i przede wszystkim było z czego zjeżdzać – dobre 10-15 minut się zjeżdzało z samego szczytu (w zależności od szlaku), a nie tak jak w Virginii – człowiek nawet dobrze się nie rozpędzi, a już się jest na dole. No a wieczorami delektowaliśmy się wyśmienitymi kolacjami – no bo będąc w Quebecu nie mogliśmy zrezygnować ze specjałów kuchni francuskiej.
na tym zdjęciu widać okno naszego pokoju hotelowego. dwa balkony na pierwszym piętrze w budynku z czerwonym dachem tuż pod krzesełkiem po lewej stronie. Tak więc widok mieliśmy wyśmienity. I do wyciągu 20 kroków. No i jak Mike się rozchorował to mógł przynajmniej przez okno patrzeć jak ja śmigałam na nartach ;).
A w zeszły weekend w końcu zbudowaliśmy mi mały ogródek – ogrodziliśmy małym płotkiem z cegły i przywieźliśmy dobrej ziemi. Jak narazie posadziłam sałatę, szpinak, buraki, rzodkiewkę i cebulę. Pozostałe warzywka muszą poczekać na cieplejsze czasy. Miejmy nadzieję że coś z tego wyjdzię, bo jak narazie nie widzę ani jednego kiełka, chociaż te rzodkiewkowe powinny sie pokazać lada dzień.
niedziela, 8 marca 2009
No więc tak nasz dom wyglądał w zeszły poniedziałek!


Czekałam na zimową pogodę cały sezon, i końcu śnieg zdecydował się na spadnięcie… w marcu! Moje zdumienie w podziełakowy poranek, kiedy po 5:00 zwlękłam się z łóżka i po wyszykowaniu się do szkoły zobaczyłam co dzieje się za oknem sięgnęło szczytu. Zazwyczaj jestem poinformowana co do pogody – to przywilej wynikający z 2,5 godzin dziennie w samochodzie i słuchania radia ☺. W weekend jednak radia nie słucham, tak więc zupełnie nie spodziewałam się takiej zimy! Ostatni raz tyle śniegu tutaj napadało w 2003 roku! Szkoły oczyście nie było tego dnia. Ta zima jeszcze bardziej rozpaliła we mnie ‚apetyt‘ nasze zimowe wakacje! Już za 3 dni będziemy posuwać na nartach w Quebecu!
A tak nasz ogródek wyglądał dzisiaj rano!



Niesamowite że w ciągu 5 dni pogoda może zmienić się od 10 centymetrów śniegu, do 25 stopni i sandałków. Wczoraj rozpoczęłam moje ferie wiosenne i … sezon ogrodniczy! Trzeba było oprzątnąc grządki z chwastów, suchych liści, i spulchnić trochę ziemię, żeby te krokusiki (zupełnie nie wiem skąd ich tyle się wzięło! Ja ich nie sadziłam, a w zeszłym roku miałam może ze dwa), żonkile, tulipany i hiacynty miały czym oddychać!
Czekałam na zimową pogodę cały sezon, i końcu śnieg zdecydował się na spadnięcie… w marcu! Moje zdumienie w podziełakowy poranek, kiedy po 5:00 zwlękłam się z łóżka i po wyszykowaniu się do szkoły zobaczyłam co dzieje się za oknem sięgnęło szczytu. Zazwyczaj jestem poinformowana co do pogody – to przywilej wynikający z 2,5 godzin dziennie w samochodzie i słuchania radia ☺. W weekend jednak radia nie słucham, tak więc zupełnie nie spodziewałam się takiej zimy! Ostatni raz tyle śniegu tutaj napadało w 2003 roku! Szkoły oczyście nie było tego dnia. Ta zima jeszcze bardziej rozpaliła we mnie ‚apetyt‘ nasze zimowe wakacje! Już za 3 dni będziemy posuwać na nartach w Quebecu!
A tak nasz ogródek wyglądał dzisiaj rano!
Niesamowite że w ciągu 5 dni pogoda może zmienić się od 10 centymetrów śniegu, do 25 stopni i sandałków. Wczoraj rozpoczęłam moje ferie wiosenne i … sezon ogrodniczy! Trzeba było oprzątnąc grządki z chwastów, suchych liści, i spulchnić trochę ziemię, żeby te krokusiki (zupełnie nie wiem skąd ich tyle się wzięło! Ja ich nie sadziłam, a w zeszłym roku miałam może ze dwa), żonkile, tulipany i hiacynty miały czym oddychać!
sobota, 28 lutego 2009
Lubimy wino. Musi być czerwone! Ja białego się napiję od czasu do czasu - jak mam odpowiedni nastrój i ktoś mnie poczęstuje. W domu nie pijam białego, bo Mike nawet na takie nie spojrzy. Lubimy przede wszystkim wina francuskie - nie sa takie jednolite i… mało skomplikowane. Trzeba trochę się podelektować i wytężyć wyobraźnię żeby pooddzielać poszczególne nuty smakowe; do obiadu lubimy sobie wypić chianti; ja również jestem zwolenniczką kalifornijskiego pinot noir – chociaż dobre pinot kosztuje znacznie więcej niż dorównujący mu smakiem francuski odpowiednik. Pomimo że dosyć często raczymy się winem, raczej trudno jest mi ocenić jakość wina na podstawie smaku; i raczej nie widzę różnicy pomiędz butelką za $15, $25 czy $30; droższe niż to raczej rzadko kupujemy.
W tym miesiącu Mike dostał premię w pracy - ku swojemu zaskoczeniu wyższą niż się spodziewał; żeby uczcić tę okazję postanowiliśmy kupić dobre wino. Trudno powiedzieć czy kubki smakowe nam się wytrenowały, czy to odruch psychologniczny, ale jestem przekonana że ‚bardzo dobre wino‘ ($170 dobre), zdecydowanie odróżnia się od od tych które do tej pory piliśmy. Wygląda jednak na to, że aby się przekonać która teoria jest prawdziwa, będziemy musięli trochę poczekać… bo okazja do otworzenia takiej butelki nie zdarza się codzień.
W tym miesiącu Mike dostał premię w pracy - ku swojemu zaskoczeniu wyższą niż się spodziewał; żeby uczcić tę okazję postanowiliśmy kupić dobre wino. Trudno powiedzieć czy kubki smakowe nam się wytrenowały, czy to odruch psychologniczny, ale jestem przekonana że ‚bardzo dobre wino‘ ($170 dobre), zdecydowanie odróżnia się od od tych które do tej pory piliśmy. Wygląda jednak na to, że aby się przekonać która teoria jest prawdziwa, będziemy musięli trochę poczekać… bo okazja do otworzenia takiej butelki nie zdarza się codzień.
niedziela, 8 lutego 2009
W zeszłym tygodniu po raz pierwszy miałam okazję badać niemowlaka! Ośmiotygodniowe maleństwo trafiło do szpitala z temperaturą i kaszlem. Maleńkie niesamowicie. To był wcześniak urodziony w 31 tygodniu ciąży, wiec tak naprawdę to jeszcze powinnien być w brzuszku u mamy i cierpliwie czekać na swój czas. W każdym razie w szpitalu okazało się że ma zapalenie płuc. Mała miała tyle kroplówek i rurek popodłączanych, że ledwo ją było widać w tej całej plątaninie. Już jak ja ją badałam to miała się trochę lepiej – temperatura spadłą i zaczęła jeść. Niesamowite doświadczenie badać takiego małego człowieczka – nic nie jest takie same jak w dorosłym – serce inaczej bije, płuca inaczej pracują – zupełnie inaczej wszystko brzmi przy osłuchiwaniu.
Wygląda na to że zrobiła się u nas wiosna na całego – w ten weekend mamy ponad 20oC. Mam nadzieję, że jeszcze się ochłodzi, żebyśmy przed naszym marcowym wyjazdem do Kanady, mieli okazję wypróbować nasz nowozakupiony sprzęt narciarski na jednym z pobliskich stoków. Na prawdziwy śnieg nie liczę, ale przecież przy takich temperaturach to nie ma co jeździć nawet na sztuczno-naśnieżanym.
Wygląda na to że zrobiła się u nas wiosna na całego – w ten weekend mamy ponad 20oC. Mam nadzieję, że jeszcze się ochłodzi, żebyśmy przed naszym marcowym wyjazdem do Kanady, mieli okazję wypróbować nasz nowozakupiony sprzęt narciarski na jednym z pobliskich stoków. Na prawdziwy śnieg nie liczę, ale przecież przy takich temperaturach to nie ma co jeździć nawet na sztuczno-naśnieżanym.
niedziela, 1 lutego 2009
Tak sobie myślałam o tym moim blogu i zdecydowałam że od dzisiaj posty będą bez tytułów. Zawsze mi najwięcej czasu schodzi na wymyśleniu tytułu, a zazwyczaj i tak nie oddaje nastroju i tonu danego postu.
Skończyłam w piątek kardiologię. Cały miesiąc męczyłam się z nią i dłużyło się niesamowicie. Strasznie się rozczarowałam tym przedmiotem – jakby nie patrzeć to jedna z najważniejszych dziedzin medycyny, biorąc pod uwagę zachorowalność na choroby serca we współczesnej populacji. A ta kardiologia wcale nie była zbyt ciekawa – bardziej jak fizyka i mechanika niż medycyna. Od jutra przez następne trzy tygodnie – choroby układu pokarnowego!
W zeszłym tygodniu postanowiliśmy z Mikiem, że w miarę możliwości w każdy weekend na który nie będziemy mięli szczególnych planów i ja nie będę musiała zakuwać do zbliżającego się egzaminu, będziemy eksperymentowali w kuchni z nowymi potrawami. Tak więc dzisiaj Mike upiekł oliwkowy chleb grecki z ziołami i czarnymi oliwkami. Wyszedł naprawdę dobry – biorąc pod uwagę, że nasze wcześniejsze piekarskie próby kończyły się czymś z pogranicza czerstwego pieczywa namoczonego w wodzie i kamienia. Ja natomiast ugotowałam zupę krem z dyni piżmowej z szałwią (butternut squash and sage soup) z ryżem, a na drugie danie pieczoną wołowinę. Zupa była niesamowita! Roboty z nią niesamowicie dużo, ale roszkosz dla podnibienia niesamowita, tak więc na pewno od czasu do czasu się na nią skusimy.
Skończyłam w piątek kardiologię. Cały miesiąc męczyłam się z nią i dłużyło się niesamowicie. Strasznie się rozczarowałam tym przedmiotem – jakby nie patrzeć to jedna z najważniejszych dziedzin medycyny, biorąc pod uwagę zachorowalność na choroby serca we współczesnej populacji. A ta kardiologia wcale nie była zbyt ciekawa – bardziej jak fizyka i mechanika niż medycyna. Od jutra przez następne trzy tygodnie – choroby układu pokarnowego!
W zeszłym tygodniu postanowiliśmy z Mikiem, że w miarę możliwości w każdy weekend na który nie będziemy mięli szczególnych planów i ja nie będę musiała zakuwać do zbliżającego się egzaminu, będziemy eksperymentowali w kuchni z nowymi potrawami. Tak więc dzisiaj Mike upiekł oliwkowy chleb grecki z ziołami i czarnymi oliwkami. Wyszedł naprawdę dobry – biorąc pod uwagę, że nasze wcześniejsze piekarskie próby kończyły się czymś z pogranicza czerstwego pieczywa namoczonego w wodzie i kamienia. Ja natomiast ugotowałam zupę krem z dyni piżmowej z szałwią (butternut squash and sage soup) z ryżem, a na drugie danie pieczoną wołowinę. Zupa była niesamowita! Roboty z nią niesamowicie dużo, ale roszkosz dla podnibienia niesamowita, tak więc na pewno od czasu do czasu się na nią skusimy.
wtorek, 27 stycznia 2009
Czekanie
Wygląda na to że moje czekanie i niecierpliwość przynajmniej chwilowo zostały zaspokojone. Obudziłam się dzisiaj rano takiego oto widoku z kuchennego okna

Taki troche niemrawy ten śnieg, no ale lepszy niż nic. W planach i tak miałam na dzisiaj nie pojechanie do szkoły i uczenie się w domu, tak więc nawet nieźle się złożyło – bo pewnie bym jechała i jechała… i całkiem możliwe że nie dojechała na czas, biorąc pod uwagę umiejętności tutejszych kierowców.
W godzinie ‚lunchowej‘ zrobiłam sobie przerwę w nauce i wybrałam się z Shivą na mały spacer. Na początku trudno ją było przekonać do zabawy w śniegu – nie wiem czy psy mają aż taką dobrą pamięc – ale całkiem możliwe że boi się że znowu zostanie porzucona – bo jak ją adoptowaliśmy to w schronisku nam powiedzieli że znaleźli ją wyziębioną i wygłodzoną, i powłóczyła smyczą po śniegu. No i w sumie od tamtej pory mijają teraz dwa lata, ale tak naprawde to nie było takiego prawdziwego śniegu od tamtej pory. A może po prostu średnio jej się na początku podobał świat pokryty zimnym, lepkim, białym CZYMŚ. Grut że w końcu trochę dała się przekonąć i tak się rozbiegała że nawet mnie przewróciła z tej całej radości.
Taki troche niemrawy ten śnieg, no ale lepszy niż nic. W planach i tak miałam na dzisiaj nie pojechanie do szkoły i uczenie się w domu, tak więc nawet nieźle się złożyło – bo pewnie bym jechała i jechała… i całkiem możliwe że nie dojechała na czas, biorąc pod uwagę umiejętności tutejszych kierowców.
W godzinie ‚lunchowej‘ zrobiłam sobie przerwę w nauce i wybrałam się z Shivą na mały spacer. Na początku trudno ją było przekonać do zabawy w śniegu – nie wiem czy psy mają aż taką dobrą pamięc – ale całkiem możliwe że boi się że znowu zostanie porzucona – bo jak ją adoptowaliśmy to w schronisku nam powiedzieli że znaleźli ją wyziębioną i wygłodzoną, i powłóczyła smyczą po śniegu. No i w sumie od tamtej pory mijają teraz dwa lata, ale tak naprawde to nie było takiego prawdziwego śniegu od tamtej pory. A może po prostu średnio jej się na początku podobał świat pokryty zimnym, lepkim, białym CZYMŚ. Grut że w końcu trochę dała się przekonąć i tak się rozbiegała że nawet mnie przewróciła z tej całej radości.
Subskrybuj:
Posty (Atom)