"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

czwartek, 26 marca 2009

Tak nie mogłam się doczekać naszych wakacji a tu już durgi tydzien mija od kiedy wróciliśmy do domu! Ale w taki wpadłam ‚naukowy trans‘ że nie było czasu napisać. Od tamtej pory już mam za sobą psychiatrię i od kilku dni robimy ginekologię i położnictwo… albo jak moja szkoła to ładnie nazwała: ‚Zdrowie Kobiety‘.

Nasze małe wakacje były wyśmienite… przynajmniej dla mnie, bo mój mąż jak to już bywa w jego zwyczaju rozchorwał się! Nieważne czy na wakcje jedziemy latem czy zimą, czy blisko czy daleko to zawsze coś się wydarzy: a to ‚alergia stulecia‘, a to ‚wyjątkowo uciążliwy jet-lag‘; tym razem przyłapało go jakieś wirusisko, tak że ostatnie półtora dnia musiałam jeździć sama na nartach. Jeździło się świetnie – prawdziwa zimowa pogoda, mnóstwo śniegu, no i przede wszystkim było z czego zjeżdzać – dobre 10-15 minut się zjeżdzało z samego szczytu (w zależności od szlaku), a nie tak jak w Virginii – człowiek nawet dobrze się nie rozpędzi, a już się jest na dole. No a wieczorami delektowaliśmy się wyśmienitymi kolacjami – no bo będąc w Quebecu nie mogliśmy zrezygnować ze specjałów kuchni francuskiej.






na tym zdjęciu widać okno naszego pokoju hotelowego. dwa balkony na pierwszym piętrze w budynku z czerwonym dachem tuż pod krzesełkiem po lewej stronie. Tak więc widok mieliśmy wyśmienity. I do wyciągu 20 kroków. No i jak Mike się rozchorował to mógł przynajmniej przez okno patrzeć jak ja śmigałam na nartach ;).

A w zeszły weekend w końcu zbudowaliśmy mi mały ogródek – ogrodziliśmy małym płotkiem z cegły i przywieźliśmy dobrej ziemi. Jak narazie posadziłam sałatę, szpinak, buraki, rzodkiewkę i cebulę. Pozostałe warzywka muszą poczekać na cieplejsze czasy. Miejmy nadzieję że coś z tego wyjdzię, bo jak narazie nie widzę ani jednego kiełka, chociaż te rzodkiewkowe powinny sie pokazać lada dzień.

Brak komentarzy: