"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

poniedziałek, 22 października 2012

Poniedziałek 24 wrzesień / Monday, 24th September




Sheridan, Wy --> Cody, Wy (147 miles / 237 km)

Pomimo że już prawie miesiąc minał od naszej wyprawy, wspomnienia jak narazie żywe i niewyblakłe. W poniedziałek rano wyjechaliśmy z Sheridan i kontynuowaliśmy na zachód  à następny przystanek to Cody, Wyoming.

Te wakacje całkowicie pokrzyżowały nasze plany na przyszłość. Oboje całkowicie zakochaliśmy się w “dzikim zachodzie”. To że mi się podobało, w ogóle mnie nie dziwi, bo ja lubię takie klimaty, ale Mike całkowicie mnie zaszkoczył.

Krajobrazy były zdecydowanie bardziej urozmaicone niż całkowicie płaskie stepy z poprzedniego dnia. Gdy tylko wjechaliśmy w region gór Bighorn, Mike stwierdził że przeprowadzamy się do Wyoming do rancha u podnóża gór :). 

Wiele miejscowości które mijaliśmy tego dnia to wioski z prawdziwego zdarzenia – niektóre miały tylko kilkadziesiąt mieszkańców. W porównaniu do nich, Cody to prawdziwa metropolia – miasto liczy około 9000 mieszkańców, ma szpital, lotnisko, wybór sklepów i restauracji. (Kiedyś pewnie bym nawet nie zwróciła uwagi czy miasto ma szpital, ale jako chirurg byłabym bezrobona w mieście bez szpitala). Miasto jest najbardziej znane ze względu na powiązania z Dzikim Billem (Wild Bill) – który był jednym z założycieli miasta w XIX wieku, a później stał się legendarnym bohaterem wielu
westernów. Nie poszliśmy z Mikiem do Muzeum Dzikiego Billa, bo zdecydowaliśmy że jeszcze się tam wybierzemy i musimy coś zostawić na następny raz.

Wybraliśmy się natomiast na zakupy i… kupiliśmy prawdziwe kowbojskie buty! Ja już planowałam to od dawna – bo ostatnie kowbojskie podróbki, których właścicielką stałam się przez przypadek, okazały się jednymi znajwygodniejszych butów jakie kiedykolwiek miałam. Główna ulica Cody miała mnóstwo sklepów z artykułami kowbojskimi i sztuką indiańską; do wyboru do koloru – można było znaleźć wszystko od taniego badziewia dla turystów, po prawdziwe, ręcznie robione dzieła sztuki. I tak oto zostałam właścicielką pięknych, niestety nie ręcznie robionych butów (bo na takie nie mogłam sobie narazie pozwolić). Nawet Mike skusił się na kowbojskie buty, i do końca wakacji nie mógł się nadziwić jakie one są wygodne. 

Wieczorem wybraliśmy się obejrzeć zachód słońca z Zapory Dzikiego Billa nad rzeką Shoshone.  I marzyliśmy sobie co by było gdybyśmy pewnego dnia przeprowadzili się do Wyoming…

-----------------------------------------------------------
Despite the fact that the entire month has passed by since our vacation, the memories are still vivid.  On Monday morning we left Sheridan and continued our journey west à to our next stop – Cody, Wyoming.

This vacation has completely altered our plans for the future. We both totally fell in love with the Wild West. I’m not surprised that I like that, because I’m all about the mountains and the nature… but Mike was quite an astonishment.

The views were far more exciting than flat prairies from the previous day. As soon as we entered the Bighorn Mountain area, Mike announced that we were moving to Wyoming, to a ranch house at the feet of the mountains :).

Many towns we passed were really secluded and had less than a hundred of inhabitants. That makes Cody a real metropolis – a city with population of more than 9000, with an airport, hospital, grocery stores and restaurants. (Once upon a time I wouldn’t even care if a place had a hospital, but as a surgon, I would be unemployed without one).  The city is most well known because of Buffalo Bill, who was one of the city founders in the mid 19th century, and then he became a legendary character known from westerns. We ended up not going to Buffalo Bill Museum, because we knew we’re coming back, so we had to save something for the next time.

We went shopping instead, and each of us bought a pair of authentic cowboy boots. I had been scheming it for a long time; my last pair of cowboy boots, or rather imitation of such ended up being one of the most comfortable boots I ever owned. The main street of Cody was full of little shops with cowboy themed stuff and Native American art; one could find there anything from cheap touristy garbage to really unique, beautiful and overpriced masterpieces. And so I became an owner of beautiful, unfortunately not hand made boots… (maybe next time I can afford the hand made). Even Mike ended up buying a pair of cowboy boots and he couldn’t believe how comfy they were.

In the evening we watched a sunset from Buffallo Bill Dam on the Shoshone River, just outside the town. And we dreamed about moving to Wyoming, at some point in the future….








3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Kasiu, mam pytanie.
Jest całkiem sporo blogów prowadzonych przez lekarzy i studentów medycyny. Lwia ich część nie ujawnia swoich danych, często nawet imion, nie wspominając już o zdjęciach. Czy nie miałaś ani chwili zwątpienia, że to dobry pomysł ? Czy znasz inne blogi, podobne do Twojego, których autorzy również sa tak otwarci, jak ty ? Nie masz potrzeby ukrywania swojej tozsamości ? Czy może tylko w Polsce blog jak Twój raczej nigdy by nie zaistniał ?

madkasia pisze...

Mój blog nie powstał z myślą o medycynie... z czasem trochę medycyny się do niego zakradło. Na początku zaczęłam pisać bo... nie miałam czasu na mailowanie i coraz trudniej było mi pozostać w kontakcie z przyjaciółmi i znajomymi w Polsce. Stąd pomysł na bloga. W związku z tym mój blog nigdy nie był "pamiętnikiem" ani miejscem gdzie mogłam wlać wszystkie swoje żale, zwątpienia, czy nawet naprawdę bliskie mojemu sercu radości! Z czasem trochę więcej przemyśleń się do niego zakradło...
Generalnie mam zasadę, że jeśli nie chcę żeby świat o tym wiedział (co także dotyczy moich potencjalnych pacjentów), nie umieszczam tego na blogu.
Ponadto - nie wiem czy ktoś mógłby mnie tak po prostu znaleźć poprzez blogspot. O wiele łatwiej jest jest mnie wyszukać na google. Pierwsze kilka stron po wpisaniu mojego imienia to linki do mojego facebooka - gdzie każdy może zobaczyć jak wyglądam, co jadłam na obiad, na kogo głosowałam w wyborach, gdzie byłam na wakacjach etc...
I tu znowu moja dewiza -- nie umieszczam na facebooku rzeczy którchy nie chcę żeby świat o mnie wiedział...

thern pisze...

na facebooku można sobie wszystko zablokować, aby nikt poza Twoimi znajomymi nie widział nic. Tylko cover pohotos się nie da zablokować. Ja mam wszystko zablokowane:)