"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

poniedziałek, 18 lipca 2011

No więc wygląda na to że czas światłości mojego bloga przeszedł do lamusa. Naprawdę nie miałam czasu zajrzeć tutaj przez ostanie dwa tygodnie. Wydaje mi się że moje życie w tym momencie ogranicza się do pracy i spania… bo na nic innego już nie wystarcza czasu.

Najpierw o pracy! Zaczęłam od miesiąca nocek. To dobrze i źle. Dobrze bo dużo się uczę i naprawdę szybko zrobiłam się całkiem niezależna. Źle bo nie mam własnych pacjentów i… trochę ta moja praca polega na sprzątaniu cudzych śmieci. Pracuję od niedzieli do piątku – sobota jest moją wolną nocą! Zazwyczaj od 18:00 do 6:00. W niedzielę zaczynam wcześniej – o 15:30, a w czwartek kończę później – o 10:30 – bo mam wykłady od 7:00 do 10:30.

Pod swoją opieką mam zazwyczaj pomiędzy 40 i 60 pacjentów. Pokrywam kardiochirurgię, toracochirurgię, onkologię chirurgiczną, chirurgię żylną, ogólną i dziecięcą. Gdy przychodzę tuż przed 18:00, „dzienni lekarze“ zdają mi raport na temat swoich pacjentów – na kogo trzeba uważać, kto miał jakie zabiegi, jakie testy/ badania zostały zamówione i czego muszę dopilnować. Na temat więszkości pacjentów nigdy nic nie słyszę, bo sobie spokojnie i bez żadnych komplikacji śpią. Są jednak tacy, którzy „mieszkają“ w szpitalu i dzwonią na ich temat co noc – to głównie dotyczy pacjentów ze sztucznymi sercami (tudzież z innymi potrzymującymi życie urządzeniami podłączonymi) na kardiochirurgii, albo tych z chronicznym bólem. Nie rzadko zdarza się że dzienny lekarz czegoś mi nie powie, bo nie przypuszcza co może się wydarzyć, albo zapomni, i ja potem w środku nocy muszę wertować przez tysiące notatek żeby jak najlepiej pomóc pacjentowi w potrzebie. Generalnie mój pager odzywa się około 30-50 razy w ciągu nocy. Połowę z nich mogę łatwo załatwić przez komputer – zamówić dodatkowe lekarstwo przeciwbólowe albo przeciw-wymiotne. Ale w przypadku pozostałych muszę iść i zobaczyć pacjenta – ktoś ma problem z oddychaniem, komuś spadło ciśnienie, ktoś krwawi z rany pooperacyjnej, ktoś ma za niski cukier, ktoś inny ma halucynacje, itp, itd.

Jest w szpitalu rezydent piątego roku – czyli już na wylocie. Powinnam z nim konsultować poważniejsze przypadki, szczególnie jeśli jest to pierwszy raz kiedy stykam się z danym problemem. Ale tak jak napisałam – szybko nauczyłam się niezależności, bo to naprawdę krępujące prosić o pomoc w kółko o to samo ☺.

Najtrudniej jest mi się przyzwyczaić do tego że ludzie nazywają mnie „doktorem“. Z pacjentami nie jest najgorzej – przedstawiam się jako doktor i oni zwracjają się do mnie w taki sam sposób. Ale czuję się naprawdę dziwnie kiedy doświadczona pielegniarka, która wie 100x więcej niż ja na temat leków przeciwbólowych lub zmieniania opatrunku uciskowego po amputacji nogi zwraca się do mnie „przepraszam doktorze“, „dziękuję doktorze“. No ale miejmy nadzieję że to przyjdzie z czasem.

-------------------------------------

It looks like the finest period of my blog is over. I seriously had no time to log into here for the last two weeks. It looks like all I do these days is working and sleeping... not enough time left for anything else.

As promised, I'll write few words about my job. So I've started with a month of night float, which is good and bad. Good, because I'm learning a ton and I'm becoming independent quite fast. Bad, because I don't have my own patients and I don't feel like I own them... my job is mostly about cleaning somebody else's mess (or putting down fires). I work Sunday through Friday, with Saturday being my night off. Usually I start at 6 pm and finish at 6 am. On Sundays I start earlier - at 3:30 pm and on Thursdays I finish later - at 10:30 am, because we have our weekly lecture series from 7 to 10:30 am.

On average I have anywhere between 40 and 60 patients under my care. I cover for cardiothoracic surgey, surgical oncology, vascular, general and pediatric surgery. When I get to the hospital right before 6 pm, the day doctors give me a report on their patients: who I should pay particularly close attention to, what sort of procedures they had done, what kinds of tests are still pending, and what I should follow up on. About most of the patients I never hear anything - they are stable and quietly sleep through the night. But there are those who essentially live in the hospital and I'm getting calls about them every night - this is particularly true about cardiothoracic patients with artificial hearts (and others life sustaining machines connected to them), and those with chronic pain problem. It's not uncommon that day doctors forget to mention something to me, or simply they don't anticipate problems with their patients, and then I have to dig through patients' charts in the middle of the night to find resolution to a problem.

Normally my pager goes off between 30 and 50 times a night. Half of them I can easily answer in front of my computer - order additional pain or anti-nausea medications. The rest of them I have to answer in person - somebody is short of breath, too high or too low blood pressure, somebody is bleeding from their surgery site, somebody else has too low blood sugar, or is confused etc.
I also have a 5th year surgery resident in the hospital - almost a surgeon now. I should consult him on more complicated cases, and all the problems that I've never handled before. But as I mentioned before - I quickly became quite independent, because it's really embarrassing to ask him same thing over and over again :).

The hardest thing for me is to get used to being called "doctor". It's not too bad with the patients. I introduce myself as a doctor and they address me in the same way. It's quite a different story with nurses. It's so awkward when an experienced nurse, who knows 100x more than me about pain management and wound care of amputation site addresses me "excuse me, doc" or "thank you doctor". I hope I'll get used to this at some point.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Pisz, bardzo ciekawie piszesz. Przeczytałam wszystko jednym tchem. I bardzo dużo dowiedziałam się jak się studiuje w USA.
A teraz poproszę o wieści ,,z pamiętnika młodej lekarki,,.

laura pisze...

Mamma mia! Ale masz przekichane na tych dyzurach. Zdziwil mnie bardzo panujacy tam system, a przede wszystkim to, ze na nocy nie ma kardiologa! Jest przynajmniej anestezjolog? We Wloszech w szpitalu na dyzurze nocnym zawsze jest obecny anestezjolog na reanimacji, kardiolog na oddziale kardioloki i intensywnej opieki kardiologicznej, natomiast na innych oddzialach lekarze sa w domu "pod telefonem" i do nich pielegniarki wydzwaniaja w razie potrzeby i jezeli zajdzie koniecznosc lekarz duzurny musi sie pojawic na oddziale w ciagu 15 min od wezwania. W razie stanow naglych wzywamy anestezjologa i kardiologa.

madkasia pisze...

anestezjolog jest i to nie jeden :).
Kardiolog tez jest - ale to na kardiologii, a nie na kardiochirurgii, ktore sa osobnymi oddzialami.
Karidochirurg jest pod telefonem i tak jak u was w razie naglej potrzeby musi przyjechac do szpitala.
Generalnie jednak pielegniarki z kardiochirurgii sa wysoko wykwalifikowane i wiedza jak postepowac w wielu przypadkach.

laura pisze...

Aaaa! Bo juz sie przestraszylam ;) A przede wszystkim wydawalo mi sie to dziwne, gdyz zrozumialam, ze na te wszystkie, w koncu specjalistyczne oddzialy jest tylko jeden lekarz
Pozdrawiam

madkasia pisze...

nie nie - nie tylko ja.
Jestem ja i rezydent 5 roku. Ale kazdy oddzial ma w pelni wykwalifikowanego lekarza (tzw. "attending") w domu pod telefonem. Tak wiec jesli juz wszystko sie bedzie walilo i palilo i ani ja ani moj "senior" nie bedziemy mogli sobie poradzic, wtedy dzwonimy do nich i maja obowiazek sie pojawic. :)