"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

wtorek, 5 kwietnia 2011

Rzym od kuchni - dosłownie i w przenośni.

W przenośni, bo jak się zatrzymuje u kogoś w domu a nie w hotelu to można naprawdę zobaczyć od kuchni... jak ludzie mieszkają, gotują, robią zakupy itd. Dosłownie, bo jedzenie było niemalże głównym punktem programu tego wyjazdu.

Przy okazji takiego długiego pobytu po tej stronie kałuży (chyba najdłuższego od 10 lat, od kiedy mieszkam w Stanach), postanowiłam skorzystać z tanich linii lotniczych i odwiedzić moją bliską przyjaciółkę w Rzymie. Zabrałam również mamę, która nigdy w Rzymie nie była, no a kto nie chciałby zobaczyć Wiecznego Miasta?

Ten mój mały wypad to raj dla podniebienia! Spodziewałam się, że zjem wyśmienitą pizzę, ale nie, że skosztuję aż tyle nowości. Na powitanie kupiliśmy sobie w małej osiedlowej pizzerii kilka rodzajów pizzy na wagę. Moją ulubioną okazała się pizza ze słodką czerwoną papryką. Po raz pierwszy spróbowałam pizzy z ziemniakami (!) oraz kwiatami cukinii.

Oczywiście nie obyło się bez makaronów. Super jest wyjść na obiad w cztery osoby, bo wtedy każdy zamawia coś innego i można zrobić sobie mini-degustację. Tak, więc oprócz wyczekanego ‘frutti di mare’ jadłam również kopytka w ostrawym sosie pomidorowym, świderki z grzybami i truflami, gemelli z karczochami i kilka innych makaronów. Przed każdym posiłkiem na zakąskę jadłam przepyszne grzaneczki. Włoska wołowina co prawda nie była taka delikatna jak amerykańska, ale sos z trufli całkowicie to wynagrodził. Najbardziej mi jednak smakowała mozzarella z mleka bawolego – taka zwykła z krowiego nawet się do tej nie przyrównuje.

Jak przystało na Włochy było również dużo wina – i do picia i w potrawach. A po obfitym posiłku zawsze serwowano limoncella – nalewkę ze świeżych cytryn. Podobno wypływa dobrze na trawienie.

Karczochy są bardzo popularnym warzywem we Włoszech. W Stanach najbardziej popularnym karczochowym daniem jest sos karczochowo-serowy do chipsów. Nic nadzwyczajnego. Tak więc nigdy nie kupowałam tego warzywa, tym bardziej że nie bardzo wiedziałam jak się do niego zabrać od strony technicznej. Przyjaciółki mąż jest zawodowym kucharzem, więc postanowiłam skorzystać z okazji i załapałam się na prywatną lekcję kulinarną i nauczyłam się obchodzić z tą przedziwną jarzyną.

Żałuję tylko że moje postanowienie wielkopostne polega w tym roku na niejedzeniu lodów oraz kremowych i czekoladowych deserów, bo nie spróbowałam żadnych wypieków włoskich. No ale wszystko przede mną. Pieniążek do fontanny di Trevi został wrzucony, tak więc przy okazji następnej wizyty pojem sobie i deserów!

----------------------

Rome through the kitchen window – literary and figuratively.

Figuratively, because when one stays at a friend’s house, they can see the way people really live there: what they eat, where they shop, how they cook, etc. Literary, because food was one of the most important aspects of my short visit in Rome.

Taking advantage of my long stay on this side of the pond (probaby the longest one since my move to the US 10 years ago) and using one of European cheap airlines, I decided to visit my best friend in Rome. I also took my mom with me, since she has never to Italy; and who wouldn’t like to visit the Eternal City?

This little trip of mine turned out to be a real paradise for the palate. Surely I had expected to eat excellent Italian pizza, but I hadn’t anticipated trying so many new flavors. Upon our arrival we bought several different kinds of pizza in a small neighborhood pizzeria. My favorite one was pizza with grilled sweet red peppers. For the first time in my life I tried pizza with potatoes (!) and with zucchini flowers.

Of course the trip wouldn’t be complete without selection of pasta. It’s great to go out for dinner in a group of four. Then everybody can order something else and it’s possible to have a small chef’s sampling menu experience. Except from my long-awaited frutti di mare, I got to try gnocchetti (smaller version of gnocchi) with spicy tomato sauce, fusilli with truffles and porcini mushrooms, gemelli (“twins” – short double stranded pasta) with artichokes and few more varieties. Before every meal we had a different bruschetta appetizer. Italian beef was not as tender as American one, but truffle sauce accompaniment totally made up for it. The best thing I tried, however, was Buffalo Mozzarella; as the name suggest it was made of buffalo milk (it was not covered in a spicy chicken wings sauce!) and it was delicious! One can’t even start comparing its flavor to the softest mozzarella made of cow milk!

Exactly how expected from Italy, there was plenty of wine – both to drink and in every dish. And after a meal was completed, limoncella was served. Limoncella is a liquor made of fresh lemons and it is believed to boost up digestion and metabolism.

Artichokes are extremely popular in Italy. In the US the most popular artichoke dish is artichoke-cheese dip for chips and I am not a fan of it. And so I have never bought artichokes – first, for I didn’t have an inspiration how to use it; and second, I had not idea how to handle the vegetable. Since my friend’s fiancé is a professional chef, I decided to take advantage of the situation and I got a personal Italian cooking class and I learned how to deal with this peculiar veggie – artichoke.

I have only one regret. My Lent resolution this season involves not eating ice cream or creamy and chocolaty deserta; and so I didn’t have an opportunity to try any Italian deliciousness. But nothing’s lost. I tossed a coin into di Trevi Fountain, which means I’ll come to Rome again.

Grzanki z pomidorkami, czosnkiem i cukinią oraz oliwkami.
Bruschetta with tomatoes, garling and zucchini, and olives

Bawola mozzarella/ buffalo mozzarella


małe kopytka z owocami morza / gnocchetti with frutti di mare


Limoncella


Olive ascolane - oliwka faszerowana wołowiną, głęboko smażona w panierce.
Olive ascolane - olive stuffed with beef paste, breaded and deep fried. Delicious.


Degustacja makaronów: makaron z karczochami, z ostrym sosem pomidorowym, oraz ze słodką włoską kiełbasą.
Pasta sampler: artichoke gemelli, spicy tomato gnocchi, orichette with sweet Italian sausage.


Talerz z pizzą - margerita, ziemniaczana, słodka grillowana papryka, tuńczyk. Na środku talerza - suppli - panierowane i pieczone w głębokim oleju risotto.
Pizza sampler - margerita, potato, grilled sweet peppers, tuna. In the middle of the plate you can see suppli - a deep fried risotto dumpling. Yummy.


Wołowinka w sosie truflowym.
Serloin in truffle sauce.


Oliva z oliwek z pierwszego tołoczenia - prosto z pola rodziców moich znajomych.
Unfiltered Extra Virgin Olive Oil straight from the farm of my friends' parents.


Cytrynki prosto z drzewa w supermarkecie.
Lemons straight from a tree, in a local market.

2 komentarze:

Stefcia pisze...

Zazdraszczam niesamowicie - jadlam Twojego posta! :)

thern pisze...

Ależ piękny ten post! :))) I jaki smakowity!
PS. nie lomocella a limonczello;)
PS2. Super że teraz piszesz też po angielsku, pokażę S.!