"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

wtorek, 8 marca 2011


Nasze kulinarne przygody w miniony weekend nie skończyły się na Bostonie. Ja jeszcze nigdy nie byłam w Portland w stanie Maine. Od tych którzy byli, słyszałam że Maine jest bardzo urokliwe ze swoim dzikim i wielu miejscach wciąż dziewiczym wybrzeżem. Niestety jest też dosyć odległe, i jakoś zawsze nam tam było nie po drodze. Skoro jednak już byliśmy w Bostonie to postanowiliśmy się wypuścić na małą wyprawę do Portland – typowo portowo-rybackiego miasta.


W Maine było jeszcze bardziej zimowo niż w Bostonie – nie padał śnieg, ale gdzie niegdzie były jeszcze pozostałe zwały, które sięgały ponad pół metra.


Półaziliśmy sobie po tym dosyć klimatycznym starym mieście, pełnym sklepików z pamiątkami, kafejek i restauracji. Mike wypatrzyl malutką kawiarenkę, która okazała się, ku naszemu zaskoczeniu, serwować najlepszą kawę jaką do tej pory piliśmy w Ameryce. Zamówiliśmy sobie kawę „cortado“; nie słyszałam o takiej nigdy więc przy okazji się trochę oczytałam na temat kawy. Otóż cortado jest popularną wersją espresso w Hiszpanii, Portugalii i krajach Ameryki Połudiowej. W trakcie moich poszukiwań dowiedziałam się że nie ma jednej określonej metody parzenia tej kawy; co kawiarnia to obyczaj. Nasza składała się z dwóch porcji espresso i nieco mniejszej porcji spienionego pół na pół – zwykłego i skondensowanego mleka. Pianka była tak gęsta że barista mógł wykreować w niej małe arcydzieło.



Na kolację wybraliśmy się do dosyć wykwintnej restauracji specjalizującej się w podawaniu organicznych warzyw i owoców, ekologicznie hodowanych zwierząt i tylko lokalnie złowionych ryb. Skusiliśmy się na sześcio-daniowe „Chef’s Blind Tasting Menu“ (menu degustacyjne); nie wiedzieliśmy co będziemy jedli, aż potrawa pojawiła się na stole. Do każdego dnia serwowano również dopasowane przez sommeliera wino. Uczta była nie z tej ziemi!

Amuse-Bouche:
Aby rozbudzić nasze kubki smakowe zaserwowano nam francuskie wino musujące oraz koreańską specjalność, sfermentowaną zupę warzywną „kim chee“ z lokalną małżą i okrasą z wodorostów. Domyślam się że dla wielu sam opis nie brzmi apetycznie, ale zapewniam że to minaturkowe danie, które było serwowane w małym naczyniu wielkość kieliszka, wprowadziło nasze podnibienia w stan całkowitej gotowości.

Danie I:
Na pierwsze danie zaserwowano tatara z flądry, z pikantnym sosem z czerwonej pomarańczy i prażonym ryżem sushi.

Danie II:
Drugie danie składło się z przegrzebka (podobno tak po polsku nazywa się „scallop“) prosto z grilla, w towarzystwie japońskiego sosu tare (z wołowiny i tartych korzennych warzyw) i marynowanego patisona.

Danie III:
Na trzecie podano rozpływającego się w ustach dorsza portlandzkiego w zupie selerowej z dodatkiem morskich ślimaków i wodorostów.

Danie IV:
Czwarte danie nazywało się „prosię na trzy sposoby“ i składało się z pulpeta ze świńskiego policzka w panierce, duszonej polędwicy i chrupiącej łopatki. Wieprzowinka była podana w towarzystwie pianki curry, słodkich ziemniaków i orzeszków ziemnych na kilka sposobów.
Również jako przystawkę cały czas mieliśmy dostęp do ciepłych jeszcze, rozpływających się w ustach maślano-czosnkowych bułeczek.

Ostatnie dwa dnia to desery.
Danie V:
Pierwszy deser to chlebowy pudding (dlatego nigdy nie lubiłam tłumaczenia słowa „pudding“ jako „budyń“, bo danie to nie ma nic wspólnego z budyniem) – zrobiony ze słódkich prażonych grzanek podanych w zalewie mleczno-bakaliowej.

Danie VI:
A na zakończenie podano sorebt ananasowy na słodko, z kwaśną pianką ananasową i z ciepłym jeszcze herbatnikiem z orzechów macadamia.

Dawno już nie mieliśmy takiej uczty. Nie napisałam za wiele o winach. Generalnie my z Mikiem jesteśmy fanami czerwonych win; jeśli białe to deserowe. Jako że nasz obiad w większości składał się z owoców morza, to towarzyszące im wina były białe – ale jak najbardziej pierwszorzędne. Taki posiłek z dopasowanymi winami jest dobrą okazją na poszerzenie horyzontów, bo w przeciwnym razie byśmy pewnie zamówili butelkę czerwonego wina francuskiego. A tak dowiedziałam się że jestem fanką białego wina portugalskiego ☺.

1 komentarz:

thern pisze...

ale się objedliście!! mniam!!!