"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

wtorek, 15 lutego 2011

Jadę znowu do Polski! I to już całkiem niedługo; za 6 tygodni! I to w dodatku na ponad miesiąc!

Pomysł na ten wyjazd i wstępne plany pojawiły się już dosyć dawno temu – pod koniec zeszłego lata lub na początku jesieni. Ale taka byłam zaganiana ze szkołą, wypełnianiem podań, wyjazdami na rozmowy kwalifikacyjne, że nie miałam czasu się tym na dobre zająć i sfinalizować tego wyjazdu. Zgadałam się na uczelni z lekarzem, który od wielu lat prowadzi różnego rodzaju programy szkoleniowe dla paramedyków i studentów medycyny w Polsce. W tym roku dostał dofinansowanie z naszego uniwersytetu i Unii Europejskiej na całoroczy program edukacyjny w Akademii Medycznej w Poznaniu. Tak więc udało mi się załatwić żebym mogła dołączyć do niego w ramach jednego z moich zajęć fakultatywnych! Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego układu – nie tylko uda mi się spędzić 5 tygodni w Polsce, ale jeszcze zaliczą mi to w szkole jako kredyt z "International Medicine" (medycyny międzynarodowej).

W czasie dni wolnych od pracy (mam nadzieję że trochę ich będzie) planuję poodwiedzać znajomych i spędzić trochę czasu z rodziną. Już się smieję do rodziców, że pewnie zdążą się mną naprzykrzyć; normalnie tak rzadko się widujemy, a w tym roku będziemy się widzieli 3 razy w ciągu 4 miesięcy (bo rodzice przylatują w maju na moje zakończenie studiów)!

Jakby nie patrzeć, to może być moja ostatnia okazja żeby na tak długo lecieć do domu…bo kiedy od lipca zacznę pracę, już będę miała tylko kilka tygodni urlopu w roku; tu tydzień, tam tydzień… tak więc długaśne wakacje przejdą do historii. I nawet uda mi się spędzić tradycyjną polską Wielkanoc. Chociaż okres wielkanocny nigdy nie napełniał mnie nostalgią, bo zawsze świętowałam go bardziej w sercu i w Kościele, niż w domu, to cieszę się że w tym roku spędzę ten czas z bliskimi.

A z takich małych rzeczy najbardziej raduję się faktem, że przez pięć tygodni będę mogła pić wyśmienitą kawę! Podczas styczniowej wizyty w Polsce, Costa Coffee oraz Coffee Heaven całkowicie rozpieściły moje podnibienie, i co tu dużo mówić, ale moje poranne wizyty w Starbucksie podczas ostatniego miesiąca rozczarowują mnie bezmiennie, a gorzka amerykańska kawa pozostawia wiele do życzenia!

2 komentarze:

thern pisze...

a ja właśnie nie lubię Coffee Heaven, wolę Starbucks.. Ciekawe jakby Ci smakowała kawa we Włoszech- ta jest dopiero gorzka!:)

madkasia pisze...

To nawet nie chodzi o to że jest gorzka... bo awa powinna być gorzka; w Polsce też kawa jest gorzka - ale inaczej; przede wszystkim jest... kawowa!
Ciężko to wjaśnić.
A już najlepsza kawa ze wszystkich jest w Pożegnaniu z Afryką.