Końcówkę listopada i większość grudnia spędziłam pracująć w STICU (Surgical/ Trauma Intensive Care Unit), czyli na chirurgicznym oddziale intensywnej opieki. Nie jest to zbyt populnarny fakultet wsród czwartoroczniaków, którzy zmęczeni miesiącami zakuwania i nieprzespanych nocy raczej wolą mniej czasochłonne zajęcia. Ja koniecznie chciałam popracować na tym oddziale, bo jakby nie patrzeć ICU będzie stanowiło dosyć pokaźną porcję mojego chirugicznego szkolenia, i chciałam chociaż trochę przygotować się na to co czeka mnie w przyszłości. No i nie mogłam skończyć szkończyć szkoły medycznej i nie mieć zielonego pojęcia o wentylatorach i innych skomplikowanych metodach używanych do potrzymywania życia.
W takim ICU rzeczy dzieją się niesłychanie szybko i każdy pacjent ma wysarczająco schorzeń aby obdzielić nimi całą masę mniej schorowanych pacjentów. Opieka nad takimi ludźmi wymaga szybkiego powiązania faktów, rozumienia interakcji lekowych i wszelkich procesów fizjologicznych. W czasie trzeciego roku, podczas praktyk na różnych odziałach szpitala, raczej nie ma się do czynienia z pacjentami z oddziału intensywnej opieki, bo uważa się że są oni za skomplikowani dla trzecioroczniaków. To trochę tak jakby student trzeciego roku opiekował się pacjentami, którzy stanowią perfekcyjny obrazek jakiegoś schorzenia prosto z podręcznika patologii czy fizjologii. Natomiast taki pacjent w ICU to tak jakby powtórka/ egzamin z całego roku – bo nic się nie trzyma kupy, i z minuty na minutę pojawiają się nowe problemy i nigdy nie wiadomo czym nas zaskoczy.
Przez cztery tygodnie miałam do czynienia z wieloma pacjentami którzy trafili do nas w krytycznym stanie i wbrew wszystkim oczekiwaniom wrócili do zdrowia. Najbardziej niewiarygodny przypadek to zmarźluch, który trafił do nas z hypotermią 28 stopni; nad ranem został znaleziony przez kogoś nieprzytomny na poboczu drogi, po tym jak doznał urazu głowy w stłuczce samochodowej. Nikt nie dawał mu zbyt wiele szans na przeżycie, a on nas zaskoczył i po dwóch dniach opuścił szpital bez uszczerbku na zdrowiu!
Ale każdy medal ma dwie strony, i niestety w tym samym czasie straciłam więcej pacjentów niż w czasie całej mojej studenckiej kariery.
Tak więc w czasie tego miesiąca nie tylko nauczyłam się rozumieć zasady działania wentylatora i myśleć po medycznemu, ale przede wszystkim doceniłam bezsilność milionodolarowych maszyn i lekarstw wobec choroby i naczyłam się pokory wobec życia i śmierci.
"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz