No więc dzisiaj miałam ostatni oficjalny wykład na drugim roku! W poniedziałek jeszcze tylko ostatni egzamin i koniec z wykładami w takim wydaniu raz na zawsze! Na trzecim i czwaratym roku też pewnie jakiś wykład się trafi od czasu do czasu, ale to co innego – nie będę już przykuta do tego samego siedzenia w auli przez 20 godzin w tygodniu. Mam nadzieję że jakoś się zmobilizuję i wykrzesam z siebie trochę energii żeby przygotować się do egzaminu z ‚mięśniowo-szkieletowego‘ – chociaż w przypadku tego przedmiotu to całkowity ‚misnomer‘ (już sama nie wiem czy to jest polskie słowo, czy tak je spolszczyłam); reumatyzm jest najciekawszą częścią tego przedmiotu – a to już mówi samo za siebie. Oprócz tego jest cała masa dermatologii – która zdecydowanie nie należy do moich ulubionych, ale nie jest najgorsza w porównaniu z ortopedią!!! Zupełnie nie rozumiem jak ktoś po przetrwaniu tego przedmiotu decyduje się na specjalizację z ortopedii albo rehabilitacji!
We wtorek będę delektowała się moim ostatnim dniem wolności a od środy znikam do 26 czerwca! Właśnie pracuję nad szczegółowym planem powtórek do egzaminu USMLE Step 1, który pokrywa całe dwa lata szkoły medycznej. Muszę do środy dograć wszystkie detale – tj. ile stron muszę przeczytać na dzień i na godzinę, żeby wiedzieć że ze wszystkim się wyrobię. Ogólnie moje życie przez kolejne 5-6 tygodni będzie wyglądać następująco:
6:45 – pobudka, spacer z psem, śniadanie i takie tam
8:00 – 12:00 czytanie
12:00 – 13:00 przerwa na lunch i spacer z psem
13:00 – 17:00 czytanie
17:00 – 20:00 obiad/ spacer lub siłownia/ trochę czasu z mężem/ e-mail/ pranie i wszystko inne
20:00 – 23:00 – rozwiązywanie testów
23:00 – 24:00 – prysznic/ relaks etc
24:00 DOBRANOC
Mam nadzieję że to wypali, bo w przeciwnym wypadku nie ma mowy żeby wyrobiła się z taką masą nauki! Brrr – aż się wzdrygam na myśl o 11 godzinach nauki dziennie. Jeszcze nigdy tyle nie spędzałam nad książkami…
"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)
czwartek, 14 maja 2009
środa, 13 maja 2009
No więc podłoga zrobiona. Ale do całkowitego skończenia remontu jeszcze trochę czasu upłynie. Pomiędzy moimi końcowymi egzaminami (4 w ciągu ostatnich dwóch tygdoni i kolejny za 5 dni) a Mika nowym projektem w pracy, nie ma czasu żeby skończyć odnawianie szafek w kuchni, przyniesienie mebli spowrotem na ich miejsce i wypełnienie ich rupieciami które tam należą. No ale co się odwlecze to nie uciecze. Najważniejse że moje biurko jest na swoim dawnym miejscu i nie muszę uczyć się na kanapie… co zdecydowanie nie sprzyjało naukowemu nastrojowi.
Mój ogródek jednak nie okazał się takim wielkim sukcesem jak na początku mi się wydawało. Owszem warzywka wykielkowały i nawet zaczęły rosnąć, ale na tym się skończyło… Musiałam zrezygnować ze szpinku, który wg opisu na torebce z nasionkami jest rośliną zimnolubną, i powinien być sadzony jak tylko minie ryzyko mrozów, a później dopiero jesienią jak letnie upały się skończą. Może jesienią będę miała więcej szczęścia, bo wiosna w Virginii zdecydowanie nie sprzyja szpinakowi – chłodnej pogody wystarczyło tylko na wykiełkowanie, a później zrobiło się lato na całego i po ptakach. Pozostałe warzywka jakoś rosną powoli – może doczekam się rzodkiewek i sałaty. Wczoraj wsadziłam trzy krzaki pomidorów i kilka papryk. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Fasola rośnie jak na drożdzach – więc przynajmniej tyle z tego dobrego.
No i posadziliśmy kwiatki przed domem. Wygląda na to, że te wymagają zdecydowanie mniej cierpliwości niż ogródek warzyny, i już po trzech dniach pączki zaczęły się rozwijać.
Mój ogródek jednak nie okazał się takim wielkim sukcesem jak na początku mi się wydawało. Owszem warzywka wykielkowały i nawet zaczęły rosnąć, ale na tym się skończyło… Musiałam zrezygnować ze szpinku, który wg opisu na torebce z nasionkami jest rośliną zimnolubną, i powinien być sadzony jak tylko minie ryzyko mrozów, a później dopiero jesienią jak letnie upały się skończą. Może jesienią będę miała więcej szczęścia, bo wiosna w Virginii zdecydowanie nie sprzyja szpinakowi – chłodnej pogody wystarczyło tylko na wykiełkowanie, a później zrobiło się lato na całego i po ptakach. Pozostałe warzywka jakoś rosną powoli – może doczekam się rzodkiewek i sałaty. Wczoraj wsadziłam trzy krzaki pomidorów i kilka papryk. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Fasola rośnie jak na drożdzach – więc przynajmniej tyle z tego dobrego.
No i posadziliśmy kwiatki przed domem. Wygląda na to, że te wymagają zdecydowanie mniej cierpliwości niż ogródek warzyny, i już po trzech dniach pączki zaczęły się rozwijać.
sobota, 2 maja 2009
Jakbym była w Polsce to bym miała długi weekend… a tymczasem nie tylko nie mam długiego weekedu, ale spędzę go obłożona książkami w zagraconym pokoju!!!
Nie wiem czemu wydawało mi się że kładzenie drewnianej podłogi w domu to taka łatwa i szybka sprawa. Prace co prawda zmierzają ku końcowi i jest światełko na końcu tunelu, ale przez następne 4 dni jeszcze musimy mieszkać w tym bałaganie.
Łazienka na dole kompletnie rozebrana, kuchnia odmontowana, tak więc stołujemy się poza domem, albo przywiozimy coś do domu i odgrzewamy w mikrofalówce. Już nawet brakuje mi gotowania (a to bardzo niepokojący znak w moim przypadku). Najbardziej szkoda mi psa w tym całym młynie! – biedna Shiva codziennie rano musi szukać swoich misek, bo jak kolejne partie podłogi zostają zrywane i zastępowane nową, jej naczynia są przestawiane w nowe miejsce.
Nie wiem czemu wydawało mi się że kładzenie drewnianej podłogi w domu to taka łatwa i szybka sprawa. Prace co prawda zmierzają ku końcowi i jest światełko na końcu tunelu, ale przez następne 4 dni jeszcze musimy mieszkać w tym bałaganie.
Łazienka na dole kompletnie rozebrana, kuchnia odmontowana, tak więc stołujemy się poza domem, albo przywiozimy coś do domu i odgrzewamy w mikrofalówce. Już nawet brakuje mi gotowania (a to bardzo niepokojący znak w moim przypadku). Najbardziej szkoda mi psa w tym całym młynie! – biedna Shiva codziennie rano musi szukać swoich misek, bo jak kolejne partie podłogi zostają zrywane i zastępowane nową, jej naczynia są przestawiane w nowe miejsce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)