"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

poniedziałek, 16 kwietnia 2007

Wiek przemocy!

Właśnie jestem w trakcie czytania, a raczej słuchania kolejniej już książki na CD. I bardzo polubiłam ten sposób odchamiania się! Nie tylko dzięki temu wynalazkowi mam czas na moje odwieczne hobby, które w związku z nawałem pracy i nauki bardzo ostanio zaniedbałam; poza tym nie mam wrażenia, że półtorej godziny dziennie, które średnio spędzam za kierownicą w korkach, są totalnie zmarnowanym czasem.

Moja obecna książka nazywa się ‘Nineteen minutes’ i jest fikcyjną (czy oby?) powieścią o przemocy szkolnej; 17-latek pewnego dnia daje upust swojej złości i zabija w szkole śreniej masę ludzi...narazie tylko do tego etapu dobrnęłam. Książkę zaczęłam słuchać w piątek rano i jakież było moje zaskoczenie, kiedy usłyszałam dzisiejsze wiadomości i zobaczyłam że fikcja pani Picoult staje się faktem, kiedy doszło do strzałów w Virginii Tech. Cały dzień w pracy dreszcze aż mną wstrząsały, kiedy z minuty na minute, i z godziny na godzinę dowiadywalśmy się z internetu, radia i...pierwszej ręki o kolejnych ofiarach. Syn koleżanki z pracy studiuje na Virgini Tech, tak więc pomimo strachu i stresu, mieliśmy informacje z pierwszej ręki (choć dzięki Bogu, nie naocznego świadka).

Od razu w takiej sytuacji pomyślałam o tych wszystkich smutnych i strasznych zazrazem momentach, które w jakiś sposób doknęły mnie odkąd tutaj przyjechałam (już prawie 6 lat temu). Najpierw był ‘September 11th’ w niespełna miesiąc po moim przylocie. Choć większośc zniszczeń fizycznych nastąpiła w NY, cały świat był dotknięty skutkami ataku...no i my – mieszkańcy metropolii waszyngtońskiej. Później – rok po nieszczęsnych wrześniowych atakach padliśmy ofiarą snajpera rządnego okupu, który grasował po naszej okolicy i zabijał przypadkowych ludzi. Pamiętam strach napawający mnie podczas przemierzania pustej przestrzeni z parkingu na zajęcia. Pamiętam oglądanie relacji z początków wojny w Iraku...

A dziś na zajęciach z angielskiego krótko rozmawialiśmy na temat eseju, który był na dziś zaplanowany od początku semestru. I czyż nie wydaje się ironią losu fakt, że esej o tym jak historia którą dziś tworzymy, pomimo ogromu przemocy wieków poprzednich, jest najbardziej barbarzyńskim i brutalnym okresem w dziejach ludzkości, przypadł na dzień największej strzelaniny w historii Ameryki?

Jestem myślami i modlitwą z tymi, którzy stracili dzisiaj brata, siostrę, męża, żonę, dziecko, ojca, matkę, przyjaciela...i zaplam święczkę za tych którzy zginęli z rąk zabójczy w Virginii Tech. [*] [*] [*]

Brak komentarzy: