"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

poniedziałek, 9 kwietnia 2007

Smacznego Jajka i Mokrego Dyngusa...

...takiej treści życzenia wielkanocne dostałam w przeważającym stopniu. A prawda jest taka, że to jedne z niewielu okazji, kiedy wcale, a wcale nie tęskni mi się za Polską, i za wiosennymi porządkami, myciem okien, przygotowywaniem przez cały tydzień, a potem całodniowym, a raczej dwudniowym obżarstwem.

Wielkanoc minęła mi cudownie, relaksująco i bezstresowo. Nie było ani jednego jajka, zamiast tego, na śniadanie wielkanocne, zrobiłam naleśniki ze świeżo upieczonymi jabłkami i cynamonem – wszyscy palce lizaliJ. Poszliśmy całą rodziną do Kościoła, pózniej był obiadek i lenistwo do wieczora. A dzisiaj rano, gdyby nie fakt że przed pracą w skrzynce e-mailowej znalazłam jeszcze ostatki życzen świątecznych, to nawet bym nie pamiętała że to lany poniedziałek – w dzieciństwie uwielbiany przeze mnie dzień, a teraz raczej spostrzegany jako totalny idiotyzm. Choć to chyba nie tylko kwestia wieku, ale przede wszystkim wypaczenia tej tradycji do poziomu najzwyczajniejszego chamstwa.

No i z głębszej prespektywy ta wielkanoc była piękna. Starałam się przygotować do niej w czasie postu i myślę że mi się udało....a całość została uwięczona przeogromnym obżarswem, kiedy w końcu po 47 dniach bez słodyczy (a podobno post powinien trwać tylko 40), mogłam w końcu jeśc cukru ile tylko zapragnęłam. Od jutra na siłowni trzeba będzie pracować ze zdwojonym, albo i potrojonym wysilkiem.

Brak komentarzy: