"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

środa, 7 lutego 2007

Przed ślubem w Ameryce

W zeszłą sobotę byłam na herbatce panieńskiej (chyba takie określenie najbardziej oddaje sens ‘Bridal Shower) u koleżanki (Polki), która za dwa tygodnie wychodzi za mąż (za Amerykanina). No więc taki Bridal Shower jest organizowany zazwyczaj przez świadkową (tę główną, bo przecież oprócz tego są druhny). Wszystko odbywa się w dosyć eleganckim stylu. Oprócz pogaduszek panna młoda dostaje mase upominków...większość praktycznych – ze ślubnej ‘listy życzeń’ (gift registery); ale zdarzają się też seksowne piżamki i romantyczne dodatki, które mogą umilić młodej parze noc poślubną i wiele innych. Według zwyczaju wstążeczki i kokardy z opakowań od prezentów, wiąże się w bukiecik, albo przykleja do papierowego talerzyka i robi się taki ‘niby-czepek’ jak kobiety nosiły w wiktoriańskiej Anglii. Później ta wiązanka, albo czepek będą służyły pannie młodej jako akcesoria na przedślubnej próbie generalnej (Rehersal Dinner), która zazwyczaj odbywa się na dzień przed ślubem w gronie najlbliżej rodziny i świadków. Przed tym jednak, w kolejny weekend odbędzie sie wieczorek panieński (Bachelorette Party). To już odbywa się w podobnym stylu jak w Polsce, w którym ‘wkrótce-panna-młoda’ wraz z damską częścią przyjaciół wychodzi na obiadek, i do klubu...następnie niewykluczone balowanie do białego rana. W wigilię wielkiego dnia, młodzi, najbliższa rodzina i świadkowie i druhny spotykają się w kościele na próbie, a później na obiedzie – dosyć formalnym, za który tradycyjnie płacą rodzicie pana młodego.

Ślub Julii pomimo ze w stylu amerykańskim, będzie raczej skromny, bez tych wszystkich tutejszych zbędnych dodatków, które okazują się studnią bez dna, jeśli chodzi o wydatki. Na ‘herbatce’ poznałam prawdziwą Amerykankę z krwi i kości, która szykuje się do ślubu z wielką pompą. Uwaga – data wyznaczona na maj 2008 - za 15 miesięcy. Kościół zarezerwowany, miejsce na przyjęcie również – minimum na 160 ludzi. Suknia jeszcze nie wybrana, ale już wiadomo w kim stylu będą dodatki do sukni, jak ubrane będą druhny (w sumie będzie ich 7 lub 8), jakie będą aranżacje kwiatowe i reszta wystroju sali weselnej. I pomyśleć że ludzie na takie śluby wydaja po kilkadziesiąt tysięcy dolarów. I myślę sobie, że bardzo się cieszę że nawet mój ‘amerykański’ ślub nie był wcale taki amerykański (polski to on też nie był...był po prostu taki...NASZ).

Byłam dzisiaj na kolejnej rozmowie kwalifikacyjnej do szkoły medycznej w Richmond. Jestem zadowolona z tego jak poszło, jednak na decyzję drugiej strony będe musiala poczekać przynajmniej do 15 marca.

Brak komentarzy: