"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

środa, 14 lutego 2007

Leniwe i zaśnieżone Walentynki

Walentynkowy poranek miło mnie zakoczył...tylko trochę wcześnie. Już o 5 rano zadzwonili do mnie z pracy i powiedzieli że mam wolne! Jak już w końcu wstałam to czekała na mnie kolejna niespodzianka! Tym razem przygotowana przez mojego męża. No i tu muszę zaznaczyć że niespodzianka w jego wykonaniu to wielka rzadkość! Już tak się dobraliśmy w korcu maku, że żadne z nas nie umie dotrzymać tajemnicy zbyt długo. No aż tu dzisiaj mój małżonek w końcu zaskoczył mnie po raz pierwszy. Dostałam na walentynki...prezent gwiazdkowy!!! Nie – nie pomyliłam się! Plan był że na gwiazdkę miałam dostać nowy aparat fotograficzny, bo porzedni się zbuntował, odmówił posłuszeństwa, a naprawiać się nie opłacało. Szukaliśmy aparatu w dobrej cenie, i kiedy w końcu odkryliśmy tani sklep internetowy, to okazało się że trzeba będzie czekać kilka tygodni i na święta nie dotrze. Święta dawno minęły, tydzień za tygodniem uciekał, a aparatu jak nie było tak nie było. Odwołaliśmy zamówienie z tego sklepu, który cały czas przesuwał termin dostawy i postanowiliśmy szukać innej okazji. A tu sobie dzisiaj wstaję, a na stole w pokoju w pudełku zapakowanym w świąteczny prezent stoi nowiutki Nikon D80! No i nawet tego wolnego od pracy dnia nie wystarczyło żeby całą instrukcję obsługi przeczytać.

A wieczorem, jak przystało na prawdziwą polską gospodynie, na dzień przed tłustym czwartkiem zajęłam się smażeniem faworków. Ciasto musiałam gnieść dwa razy, bo pierwszy przepis, który pochodził z tradycyjnej ‘Dobrej Kuchni’ okazał się niewypałem. Po drugi przepis zadzwoniłam do Kasi, która jest bardziej doświadczoną ode mnie kucharką. Zostałam obdarowana przepisem, jej cioci, który ‘zawsze się sprawdza’, a przynajmniej sprawdził się doskonale w zeszłym roku w przypadku Kasi. I zostałam poinstruowana, że jak tylko wygniotę troszkę to ciasto, tak żeby się skleiło, to trzeba je przez 10 minut ubijać wałkiem. Pytam się Kasi co to znaczy ubijać wałkiem, a ona na to: ‘No normalnie! Bieżesz wałek w jedną rękę, i walisz w ciasto, tak jakbyś waliła w chłopa’. Rozbawiło mnie to niesamowicie, ale chyba ta rada podziałała, bo druga porcja faworków wyszła nieporównywalnie lepsza. Tak więc jeśli jutro nie będzie ‘snow day’, to zabiorę trochę polskości do pracy. A wieczorkiem wybieramy się z Mikiem na kolację Walentynkową...dzień po, ale za to bez dzikich tłumów w restauracji.

Brak komentarzy: