"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

poniedziałek, 21 marca 2011

Dzisiaj pierwszy dzień wiosny a za oknem leje jak z cebra. Rano obudziło mnie „trzęsienie sypialni“, co po ostantich zajściach w Japoni, napędziło mi trochę stracha. Szybko się jednak okazało się że to mojemu strachliwemu psu nie podobały się grzmoty i błyski za oknem. A swoją drogą, to rzadko się zdarza obudzić przy dźwięku burzy z piorunami!

W tym roku 17 marca mieliśmy podwójną okazję do świętowania – nie tylko Dzień Świętego Patryka, ale również ten wyczekany Match Day (w końcu!).

Ah – co to był za dzień. Emocji nie z tej ziemi! Tuż przed południem większość studentów z roku, oraz sporo kadry zgromadziło się w wynajętym lokalu. Atmosfera taka ciężka że szok – od tej niepewności. Równo w południe jeden z dziekanów zaczął losowo wyczytywać imiona poszczególnych osób i wręczać im koperty z „wyrokiem“ na kolejne kilka lat. Po wyczytaniu około 10 czy 15 imion na sali zrobiła się taka wrzawa, że ja już nic nie słyszałam oprócz podekscytowanych wrzasków, pełnych ulgi westchnień, oklasków. Gdyby nie Mike, to pewnie bym nawet nie wiedziała że mnie wyczytali. Serce mi biło 100 mil na godzinę gdy otwierałam kopertę. A później radość i… ulga nisamowita.



Nie będę musiała przeprowadzać się za daleko – dostałam się na chirurgię do mojego szpitala uniwersyteckiego. Ale jakby nie patrzeć przeprowadzki nie da się uniknąć. 4 lata studiów jakoś dojeżdżałam, ale teraz godziny pracy będą (delikatnie mówiąc) "mało atrakcyjne", więc trzeba się dostosować. Przynajmniej narazie Mike zostanie w domu… na pół etatu, bo jednak ma stamtąd bliżej do pracy. Ale że jego godziny nie są normowane ( a przynajmniej nie za bardzo restrykcyjnie) to będzie mógł mieszkać „i tu i tam“. Ja w miarę możliwości również. Z czasem pewnie sprzedamy dom i przeprowadzimy się do Richmond na dobre, ale narazie wszystko powoli, na spokojnie.
Powoli dociera do mnie że od 16 czerwca zacznę pracę w szpitalu jako lekarz… i tym samym zacznie się moja przygoda z chirurgią.

____________________________________________________________________________________________

I was going to start blogging in English a while ago… but there never was a good enough occasion. Now the moment arrived. And it is not the 1st day of spring.

It just happened that the results of the Match Day have started settling in.
This day March 17th was quite unique – not only did we celebrate St. Patrick’s Day, but finally the long awaited Match Day.

Just before noon my entire class, with family and friends, and good number of school faculty and staff gathered at Richmond Women’s Club to celebrate one of the most important days in our lives. The atmosphere in the room was so heavy from anticipation that one could cut the air with a knife. Exactly at 12 o’clock the dean of student affairs started calling out in a random order people’s names and handing out envelopes containing their „fate“. After 10 or 15 names the room exploded with sounds of happiness, excitement, sighs of relief, ovations. If it hadn’t been for my husband Mike, I wouldn’t have heard my name at all. My heart was racing 100 miles per hours as I was opening my envelope. Shortly immense happiness and huge relief followed. It looks like I won’t be moving far. I matched in general surgery residency at my university hospital. But moving cannot be avoided. After 4 years of daily commute back and forth between Richmond and Fredericksburg, the time has come for me to finally move closer to the hospital. The residency is going to be extremely time consuming and I just have to accept that. For the time being Mike is going to stay at the house and split the time between the two places. Thank God his hours are flexible, and he can afford this „part time“ living arrangement. Ultimately with time we might sell the house and buy a new one in Richmond and move for good, but… let’s take one step at the time.

Slowly the reality is sinking in… on June 16th I’m going to start working as a physician… on June 16th I’m going to embark on my life-long adventure with surgery.

Brak komentarzy: