"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

niedziela, 18 lipca 2010

W przyszłym tygodniu minie rok od kiedy Nero u nas zamieszkał… a wydaje się jakby był u nas od zawsze. Nero i Shiva przypadli sobie do gustu od samego początku, i pomimo iż Nero nie jest najpotulnieszym psem jeśli chodzi o stosunki z innymi czworonogami, to w domu zdecydowanie pozwala Shivie przejąć pierwszeństwo – w końcu ona była pierwsza!

Przedwczoraj rano Mike dopatrzył się na szyi Nero małego guzka, który okazał się największym kleszczem jakiego kiedykolwiek widzeliśmy – to byłby już drugi w tym sezonie! Nie wiem jak to możliwe że jeden z naszych psów jeszcze nigdy nie był chory, a drugi działa jak rzep na wszystkie choróbstwa i robaki. W każdym razie Nero ma szmer w sercu, jak tylko zamieszkał z nami miał tasiemca i świeżba; jesienią dorobił się wrzoda wielkości piłeczki pingpongowej w jamie ustnej, a wczoraj podczas wizyty u weterynarza okazało się że nie tylko w miejscu gdzie nieszczęsny kleszcz się przyssał zaczyna robić mu się wrzód, ale ma również infekcję grzybiczną w lewym uchu.

- adopcja Nero: $50
- pierwsza wizyta u weterynarza i szczepienia: $300
- zimowy pobyt w psim hotelu: $250
- wizyta w pogotowiu weterynaryjnym z infekcją jamy ustnej: $300
- popołudniowe wizyty ‚walking service‘ kilka razy w miesiącu: $16 każdorazowo
- indywidualne szkolenie i ucywiliozowywanie Nero: $400
- wczorajsza wizyta szczepionkowa i antybiotyki na wrzoda i babeszjozę: $350
- ciepły język na policzku, mokry wypadek na drwnianej podłodze, najgłośniejszy na świece ogon merdający o ścianę i ciasto rabarbarowe „całkiem przez przypadek“ na kuchennej podłodze: BEZCENNE!!!


wychudzony Nero tuż po przybyciu do naszego domu rok temu


Nero smacznie spiący przy drzwiach


jakby troszkę jeszcze się przybliżyli to wyglądali by jak Yin and Yang


całkowicie beztroski Nero biega po podwórku za domem

wtorek, 13 lipca 2010

Kupienie prezentu dla Mika jest zawsze nie lada wyzwaniem. On zawsze wszystko ma i niczego nie potrzebuje. A jeśli już coś by mu się przydało to zazwyczaj są to przedziwne rzeczy, które trzeba samemu kupić. Już nawet przestałam się dopytywać co Mike by chciał na urodziny czy na gwiazdkę, bo na przestrzeni lat otrzymałam następujące odpowiedzi: nową wkładkę do kasku hokejowego (która musi być dopasowana indiwidualnie), nowe płozy do hokejówek (ten sam problem), triggery do perkusji (pewnie zastanawiacie się co to jest? Ja też na początku nie wiedziałam). W ogóle nawet gdyby te wszystkie przedmioty nie wymagały dopasowywania to i tak byłyby kiepskimi prezentami. Moim zdaniem prezent to powinno być coś niekonwencjonalnego, najlepiej niepraktycznego… a już jak ma być praktyczny, to przynajmniej niech będzie na tyle wyjątkowy, że bez urodzin czy bez gwiazdki, raczej byśmy sobie na niego nie pozwolili.

W tym roku na urodziny udało mi się zaskoczyć Mika prezentem, którego zupełnie się nie spodziewał i… który niezykwle mu się spodobał. Wykupiłam mu warsztat kulinarny „Grillowanie owoców morza“. Żeby nie było mu samotnie to przy okazji sama skorzystałam. Lekcja odbyła się w sklepie specjalizującym się w artykułach kulinarnych, i w którym jest pełnowymiarowa, świetnie wyposarzona kuchnia. W sumie w naszych zajęciach brało udział15 osób. Na początku nasz instruktor, z wyszstałcenia kucharz, który obecnie uczy gotowania i prowadzi sklep rybny, przedstawił nam cztery przepisy wybrane na naszą lekcję. Przy tej okazji tłumaczył nam różne sposoby połowu i przechowywania ryb i innych żyjątek, jak ocenić czy nasz potencjalny zakup jest świeży, jak wypatroszyć ryby, oprawić krewetki i jak obchodzić się z delikatnymi muszelkowymi stworzeniami. Następnie podzieliliśmy się na 4 grupy; każda była odpowiedzialna za przygotowanie jednej potrawy. Można było chodzić między stolikami i przyglądać się jak inni pracowali nad swoimi daniami. Samo gotowanie odbywało się na grillu w centrum kuchni, tak żeby wszyscy wiedzieli jak ocenić gotowość szaszłyków z tuńczyka, czy zawijanych w boczek przegrzebków (według mojego słownika, tak właśnie nazywają się ‚scallops‘ po polsku). Na sam koniec zjedliśmy nasz cztero-daniowy obiad… który, nie da się zaprzeczyć, był wyśmienity. A sam Mike tak się rozochocił że już przeglądał kalendarz sklepowy w poszukiwaniu kolejnej kulinarnej przygody!