"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

czwartek, 26 listopada 2009

W czasie moich pięciu tygodni na internie doświadczyłam sporo smutku, żalu, łez, współczucia; opiekowałam się 53 letnim pacjentem z marskością i rakiem wątroby, ogromnym wodobrzuszem i zaawansowaną niewydolnością nerek; 73 letnim mężczyzną z rakiem prostaty z rozległymi przerzutami do kości, niewydolnością serca i migotaniem przedsionków, który podczas pobytu w szpitalu był cakowicie zależny od pielegniarek, a w domu (zupełnie nie wiem jak) opiekował się swoją niepełnosprawną żoną; nasz zespół zajmował się 44 letnim mężczyzną, którego życie w ciągu miesiąca zmieniło się diametralnie – na początku października był zdrowym kierowcą tirów, a w listopadzie przykuty do łożka z rakiem jelita grubego z przerzutami do wątroby i kości, z patologicznymi złamaniami obu kości udowych, po dwóch chemiach i skomplikowanych operacjach ortopedycznych.
Mogłabym tak wyliczać bez końca. Najbardziej jedak poruszyła mnie jedna z moich pacjentek w przychodni geriatrycznej – 68-letnia J. z zaawansowaną chorobą Alzheimera, tańcząca roślina, całkowicie odcięta od otaczającego ją świata. Do lekarza przyszła w towarzystwie męża, który od ponad 6 lat powoli tracił kontakt ze swoją żoną – niedgyś utalentowaną tancerką, a teraz wychudzoną kobietą z pustymi oczami i niemymi ustami, która utknęła kilkadziesiąt lat temu, bezustannie przestępując z nogi na nogę, kołysząc biodrami…

W tegoroczne święto dziękczynienia jestem wdzięczna za kolejny rok w zdrowiu; za to że nikt z moich najbliższych nie doświaczył tego bólu, z któym na codzień spotykam się w szpitalu; za te nieprzespane noce, nie obejrzane filmy, nie przeczytane książki, nie odpisane maile i za ludzi, których spotykam i na których uczę się bycia lekarzem; i za cierpliwego, kochającego męża; i za nieposkromione psy dzięki którym pomimo deszczu i nocy doświadczam chociaż kilka chłystów świeżego powietrza; i za indyka w piekarniku; i za 30 dni które jeszcze mnie dzielą od wyjazdu do Polski…

1 komentarz:

thern pisze...

W obliczu nieszczęścia, bólu i chorób widzimy, jak wiele mamy na codzień. I cieszmy się tym wszystkim:)