"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)

niedziela, 15 listopada 2009

Można przyzwyczaić się do wielu rzeczy… do wstawania o 4:30 rano; do bycia pierwszym klientem w Starbucksie tuż po otwarciu o 5:30 (choć zdarzyło się i tak że musiałam być w szpitalu wcześniej i trzeba było obyć się bez kawy); do tego że całe dnie mijają i nie widzę słońca (chociaż od przestawienia zegarków dwa tygdonie temu widzę pierwsze promyki zanim znikam w ścianach szpitala); do tylko trzech wolnych dni w ciągu miesiąca; do tego że „wczoraj“, „dzisiaj“ i „jutro“ czasem nic nie znaczą, bo wstaję tego samego dnia co kładę się spać; do dni kiedy nie widzę twarzy mężczyzny który spi obok mnie bo wykradam się z sypialni kiedy on przewraca się na drugi bok, i spię kiedy on wraca do domu po późnej grze hokeja; do tego że mrożona kanapka „peanut and jelly“ smakuje jak filet mignon w pięciogwiazdkowej restauracji, bo nie ma czasu pomiędzy pacjentami na nic bardziej wyrafinowanego…

Są jednak rzeczy do których trudno przywyknąć… do wpisów w kartach pacjentów długością dorównywujących nowelkom Sienkiewicza; do czekania na wyniki badań krwi, albo jednego z 50 różnych testów kardiologicznych zanim ma się blade pojęcie co dolega danej osobie; do obchodów które czasem trwają wystarczająco długo że trzeba zrobić przerwę na lunch pomiędzy pacjentami; do pacjentów którym można tłumaczyć „jak grochem o ścianę“ że morfina jest pomocna przy zapaleniu trzustki, ale tylko do następnego upicia się do nieprzytomności;

Wygląda więc na to że internisty ze mnie nie będzie.

1 komentarz:

thern pisze...

wygląda na to, że życie lekarza (a wcześniej stażysty, praktykanta itp) jest cięzkie:)
Trzymam kciuki. A internistą nie musisz być. Musisz tylko na razie przez to przejść:)