Nasze małe wakacje były wyśmienite… przynajmniej dla mnie, bo mój mąż jak to już bywa w jego zwyczaju rozchorwał się! Nieważne czy na wakcje jedziemy latem czy zimą, czy blisko czy daleko to zawsze coś się wydarzy: a to ‚alergia stulecia‘, a to ‚wyjątkowo uciążliwy jet-lag‘; tym razem przyłapało go jakieś wirusisko, tak że ostatnie półtora dnia musiałam jeździć sama na nartach. Jeździło się świetnie – prawdziwa zimowa pogoda, mnóstwo śniegu, no i przede wszystkim było z czego zjeżdzać – dobre 10-15 minut się zjeżdzało z samego szczytu (w zależności od szlaku), a nie tak jak w Virginii – człowiek nawet dobrze się nie rozpędzi, a już się jest na dole. No a wieczorami delektowaliśmy się wyśmienitymi kolacjami – no bo będąc w Quebecu nie mogliśmy zrezygnować ze specjałów kuchni francuskiej.
na tym zdjęciu widać okno naszego pokoju hotelowego. dwa balkony na pierwszym piętrze w budynku z czerwonym dachem tuż pod krzesełkiem po lewej stronie. Tak więc widok mieliśmy wyśmienity. I do wyciągu 20 kroków. No i jak Mike się rozchorował to mógł przynajmniej przez okno patrzeć jak ja śmigałam na nartach ;).
A w zeszły weekend w końcu zbudowaliśmy mi mały ogródek – ogrodziliśmy małym płotkiem z cegły i przywieźliśmy dobrej ziemi. Jak narazie posadziłam sałatę, szpinak, buraki, rzodkiewkę i cebulę. Pozostałe warzywka muszą poczekać na cieplejsze czasy. Miejmy nadzieję że coś z tego wyjdzię, bo jak narazie nie widzę ani jednego kiełka, chociaż te rzodkiewkowe powinny sie pokazać lada dzień.