No więc w piątek przytrafiło mi się coś co myślałam że nie zdarza się w prawdziwym życiu… tylko na przykład w głupawych reklamach. Włożyłam telfon do tylnej kieszeni dżinsów i na śmierć o nim zapomniałam. Sam mi o sobie przypomniał jak usłyszałam plusk wody w toalecie! Od razu popędziłam do komputera i ‚zgooglowałam‘ mnóstwo przepisów na odratowanie mokrego iphona! Chyba najbarziej jednoznaczną poradą było umieszczenie telefonu w szczelnym pojemniku z ryżem. Tak też zrobiłam i... niestety po dwóch dniach telefon nawet nie mrugnął i nie wydał żadnego dźwięku. Tak więc w niedzielę stałam sie właścicielką nowego iPhone 3G…. po to tylko żeby po powrocie do domu odkryć że mój stary telefon jednak zaczął działać. Tak więc w poniedziałek poczłapałam do sklep oddać nowo-zakupiony telefon i… mój stary się wtedy zadeklarował że działa… ale tak jak jemu się podoba ;). Miejmy nadzieję że jeszcze jak trochę sie osuszy to powróci do normalci ;).
No a tak poza tym to tylko chciałam się podzielić że w końcu po… prawie pięciu latach od ślubu w końcu dostałam permamentna zieloną kartę! Czas najwyższy… chociaż biorąc pod uwagę balagan panujący w urzędzie emigracyjnym to chyba powinnam być wdzięczna że przyszła po pięcu latach… i że w ogole przyszła.
"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)
wtorek, 16 września 2008
niedziela, 7 września 2008
Co?! Już wrzesień?!
Kurcze! Nawet nie wiem kiedy ten czas tak ucieka! Nauki w tym roku nieporównywalnie więcej niż w zeszłym. Mika często nie ma – delegacja za delegacją, no ale nie narzekam, przynajmniej jest okazja do nauki. Znowu zaczęłam dojeżdżać do szkoły z wsółpasażerami; trzy tygodnie temu znalazła moje ogłoszenie na internecie dziewczyna, która dojeżdża do pracy do Richmond (jest mikrobiologiem), a w zeszłym tygodniu chłopak, który robi podyplomówkę na mojej uczelni, i chce zdawać na medycynę w bliższej bądź dalszej przyszłości… Jak widać dobraliśmy się w korcu maku, choć do tej pory nie rozmawialiśmy jeszcze na tematy zawodowe/ naukowe! Mam tylko nadzieję że nie ja i Stephanie nie doprowadzimy Bena do białej gorączki naszymi babskimi plotkami ☺.
W piątek przydarzyła mi się nisamowicie przedziwna historia! Może nie byłoby w niej nic zaskakującego gdyby przydarzyła mi się jakieś 10 lat temu. Wybrałam się do zegarmistrza w centrum handlowym. Naprawa miała trwać około 20 minut, więc postanowiłam powłóczyć się i pooglądać wystawy, bo nawet nie miałam natchnienia na zakupy. No i nagle ni stąd ni z owąd (czy to tak się pisze?) podchodzi do mnie całkiem przystojny młodzieniec i… rozpoczyna się przedziwna rozmowa: (tłumaczenie polskie)
> on: Cześć!
> ja (niepewnie): Cześć!
> on: Nie poznajesz mnie?
> ja: Nie wydaje mi się żebyśmy się znali
> on: pracuję w sklepie, w którym kupujesz karmę dla psa.
> ja (przekonana że za każdym razem pracuje tam ktoś inny; wciąż niepewnie): OK…
> on: Tak tylko chciałem zagadać i przedstawić się.
> ja: OK…
> on: mam na imię Drew
> ja: miło cię poznać
> on: tak pomyślałem sobie że może chciałabyś wyjść ze mną do kina albo na obiad…
… moje ździwienie w tym momencie sięgnęło zenitu! I już sama nie wiem czy bardziej byłam zaskoczona faktem że zostałam zaproszona przez obcego faceta będąc mężatką, czy tym że mój adorator był przynajmniej 10 lat ode mnie młodszy!
Odmówiłam, pokazałam mu obrączkę na palcu i zobaczyłam najbardziej zakłopotaną minę od bardzo długiego czasu…
W piątek przydarzyła mi się nisamowicie przedziwna historia! Może nie byłoby w niej nic zaskakującego gdyby przydarzyła mi się jakieś 10 lat temu. Wybrałam się do zegarmistrza w centrum handlowym. Naprawa miała trwać około 20 minut, więc postanowiłam powłóczyć się i pooglądać wystawy, bo nawet nie miałam natchnienia na zakupy. No i nagle ni stąd ni z owąd (czy to tak się pisze?) podchodzi do mnie całkiem przystojny młodzieniec i… rozpoczyna się przedziwna rozmowa: (tłumaczenie polskie)
> on: Cześć!
> ja (niepewnie): Cześć!
> on: Nie poznajesz mnie?
> ja: Nie wydaje mi się żebyśmy się znali
> on: pracuję w sklepie, w którym kupujesz karmę dla psa.
> ja (przekonana że za każdym razem pracuje tam ktoś inny; wciąż niepewnie): OK…
> on: Tak tylko chciałem zagadać i przedstawić się.
> ja: OK…
> on: mam na imię Drew
> ja: miło cię poznać
> on: tak pomyślałem sobie że może chciałabyś wyjść ze mną do kina albo na obiad…
… moje ździwienie w tym momencie sięgnęło zenitu! I już sama nie wiem czy bardziej byłam zaskoczona faktem że zostałam zaproszona przez obcego faceta będąc mężatką, czy tym że mój adorator był przynajmniej 10 lat ode mnie młodszy!
Odmówiłam, pokazałam mu obrączkę na palcu i zobaczyłam najbardziej zakłopotaną minę od bardzo długiego czasu…
Subskrybuj:
Posty (Atom)