No i w końcu spadł śnieg dzisiaj...zapowiadali go przynajmniej od miesiąca...ale za metereologami to nikt nie nadąży. Oni tylko obiecują, a głupi człowiek się cieszy. Zanim śnieg spadnie, to prognoza się zmieni i śniegu ani widu ani słychu...no ale w końcu dzisiaj spadło trochę białego puchu.
W sumie to już pierwsze oznaki były wczoraj. Pojechałam z samego rana po Karolinę, bo wybierałyśmy się do Baltimore na polskie zakupy. Jak czełam na nią, to kilka płatków spadło na moje autko, ale na tym się skończyło.
Skoro już o dniu wczorajszym, do dodam że wieczorkiem zrobiliśmy sobie małą, polską (i nie tylko, bo Mike też był) imprezkę. Tym razem u Bartka w domu. Bawiliśmy się świetnie. Wspominaliśmy stare klimaty. Nawet słuchaliśmy ‘Mydełka Fa’. Mike po raz pierwszy uslyszał prawdziwe DISCO POLO...i chyba nie bardzo mu się podobało ;).
Dzisiaj miało padać dopiero po 15:00. Wybrałam się przed południem na zakupy do malla. Wychodzę tuż przed 14:00, a tam biało wszędzie. Tutaj w DC jak tylko spadną dwa płatki śniegu to ludzie, przynajmniej Ci z samochodami zamieniają się w idiotów. Po moich dzisiejszych przygodach jednak postanawiam być bardziej wyrozumiała, przynajmniej w stosunku do tych, którzy są włąścicielami takich ‘niezimowych’ samochodów jak moja MX5. Przecież to auto w ogóle nie nadaje się do niczego. Zero jakiejkolwiek trakcji. Mogłam tylko jechać na 1 biegu, i to nie przekraczając 15 km/h. No ale w pewnym momencie samochody się zatrzymały, a ja za nimi...u podnóża górki. Nie było mowy żeby później ruszyć. Noga lekko na gas, a samochód w porzek. Zadzwoniłam po Mika że ugrzęzłam. Nie mial wyjścia, musiał się poświęcić i zamiast oglądać jedną z ostanich gier footballowych w sezonie, musiał zadowolić się reportarzem radiowym i spieszyć żonie na rachunek. Po 40 minutach ‘tańcowania’ mojego samochodu na oblodzonej drodze, w końcu pojawiły się jakieś ekipy specjalne (chyba ochotnicza staż pożarna) i pomogli mi i kilku nieszczęśnikom w ‘niesezonowych samochodach’. Wepchnęli mnie na górkę;...dzięki Bogu na szczycie był zjazd do McDonald’sa i stacji benzynowej. Zaparkowałam i czekałam na Mika. Byłam 15 minut od domu, a zajęło mu prawie 2 godziny żeby dotrzeć do mnie. Zostawiliśmy moją Mazdę na tej stacji i powoli jakoś dotoczyliśmy się Mikowym samochodem do domu. A mój odbierzemy jak pogoda na to pozwoli.
Jutro zaczyna się nowy semestr w szkole. Normalnie po pracy powinnam jechać na zajęcia. No ale może Waszyngtońskim zwyczajem odwołają szkołę...i może nawet praca mi się upiecze?
"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz