Wygląda na to że właśnie skończł się mój ostatni beztroski weekend; przynajmniej ostatni na bliżej nieokreślony czas. Bo za pięć dni oficjalnie rozpocznę moje internship (najbardziej znaczeniowo zbliżone do „stażu“, choć z moich rozmów z tymi którzy odbywali i staż i internship, rzeczy te mają niewiele ze sobą wspólnego). W zeszłym tygodniu miałam trzydniową orientację szpitalną. Pierwszy dzień był głownie formalny – odebrałam swój szpitalny indentyfikator, przymierzyłam kilka fartuchów i wybrałam odpowiedni rozmiar, w kadrach zapisałam się na ubiezpieczenie medyczne i inne świadczenia socjalne. Po raz pierwszy odkąd przyjechałam do Stanów nie będę zależna pod tym względem do małżonka. Mało tego – oboje będziemy korzystali z moich świadczeń ☺.
Pozostałe dwa dni były zdecydowanie bardziej interesujące i… chociaż nie takie było ich zamierzenie, przerażające. W małych grupach dyskutowaliśmy na temat bezpieczeństwa w szpitalu, efektywnej pracy w grupie, legalnych aspektach bycia lekarzem. W labolatorium symulacji mogliśmy wystawić na próbę swoje zdolności komunikacyjne i umiejętność radzenia sobie z „trudnymi pacjentami“ i „jeszcze trudniejszymi współpracowinikami“. I dopiero wtedy z przerażeniem uświadomiłam sobie, że za niecały tydzień będę musiała komuś wypisać receptę… a prawda jest taka, że pomimo wiedzy książkowej jaką mam w głowie, jak przyjdzie co do czego, to pewnie nie będę pewna czy na gorączkę to przepisuje się pyralginę czy penicylinę.
Moja przeprowadzka jest prawie skończona. Powoli i stopniowo cały zeszły tydzień, każdego dnia przed pracą zawoziłam kika kartonów małych drobiazgów do mieszkania – środki czyszczące, naczynia, sztućce itp. W sobotę wynajęliśmy większy samochód i przewieźliśmy łóżko. Mike poskładał meble z Ikei (większość z nich wyprodukowanych w Polsce), a ja zaczęłam organizować rupiecie na swoich miejscach i pomyłam podłogi.
W tym tygdoniu zawiozę ubrania (również powoli i na raty) i będziemy mogli zacząć pomieszkiwać w nowym miejscu… bo cały czas jeszcze nie wiemy jak to wszystko wyjdzie w praniu – moja i Mika praca, i mieszkanie w dwóch miejscach równocześnie ;).
---------------------------------
It looks like my last carefree weekend has just ended; at least the last one for a while. In five days I’ll officially begin my internship, which according to many who have been through it is like nothing they had experienced prior to it, and like no other year in their lives.
Last week I had a three-days-long hospital orientation. The first day was full of boring formalities – I had to collect my hospital ID, I was fitted for a white coat, and I subscribed for health insurance and other benefits. For the first time since my arrival to the US, I won’t be my husband’s dependant… actually, both of us are going to use benefits through my work ☺.
The other two days were much more exciting and… although it was not the intention – more frightening. In a small group setting, we were discussing hospital and patient safety, effective teamwork in a medical environment, legal aspects of doctoring, etc. In a simulation lab we could test our communication skills and abilities to deal with “difficult patients” and “even more difficult co-workers“. And that’s when I realized that not even in a week, I’ll have to write a prescription for someone… and the truth is that despite of all the knowledge stuffed in my brain, when the time comes, I won’t be sure if it’s Tylenol or penicillin that you give for fever.
My move is almost accomplished. Every day last week, slowly and gradually I was taking few boxes of small stuff to my new place (cleaning supplies, dishes, silverware etc). Last Saturday we rented a moving van and took a bed from the guest bedroom to my apartment. When Mike was putting together Ikea furniture (most of them made in Poland, by the way), I started organizing things in the cabinets and I cleaned the floors. This week I will gradually move my clothes, and we’ll be able to start living in the new place… although neither of us knows how this whole „living in both places“ is going to play out.
"The longer I live, the more I realize the impact of attitude on life. Attitude is more important than facts. It is more important than the past, than education, than money, than circumstances, than failures, than successes, than what other people think or say or do. It is more important than appearance, giftedness, or skill. It will make or break a company... a church... a home. The remarkable think is we have a choice every day regarding the attitude we will embrace for that day. We cannot change our past... we cannot change the fact that people will act in a certain way. We cannot change the inevitable. The only thing we can do is play on the one string we have, and that is our attitude. I am convinced that life is 10% what happens to me and 90% how I react to it. And so it is with you... we are in charge of our attitudes." (from 'Attitude' by Charles Swindoll)
5 komentarzy:
Podoba mi się, że piszesz i po polsku, i po angielsku, można sobie język poćwiczyć :D pozdrawiam!!
Nie martw się o te recepty:) każdy to kiedyś przechodził,nikt po studiach nie jest doświadczonym lekarzem to przyjdzie z czasem i praktyką.Powodzenia życzę i nie zapomnij opisać na blogu jak wygląda Amerykański internship,chętnie poczytam :)
Twój blog jest pierwszym blogiem o tematyce medycznej na który trafiłam, który prowadzony jest przez osobę zgłębiającą wiedzę medyczną zagranicą:)
Bardzo mi się podoba, także to, ze piszesz w dwóch językach. Swoją drogą, studiowanie medycyny w USA - marzenie:) Chociaż u mnie wystarczyłoby dostanie się w PL, bo na razie to też jest marzenie i cel, a nie rzeczywistość:)
Pozdrawiam!
MadKasiu
Bardzo ciekawy blog.
Trzymam kciuki za Twój internship i mam cicha nadzieję, że będziesz miała czas opisywać co i jak tam wygląda, bo tobardzo interesujące. Twoje notki ze zwiedzania róznych miejsc też switne. A kulinaria...cóż ślinka cieknie :)
Trzymam kciuki,będzie dobrze! No i jak na razie to bardziej Ty będziesz pomieszkiwać bo Mike chyba tylko na weekendy?
Prześlij komentarz