Witam wszystkich w Nowym Roku! Na powitanie będzie post
pokaźnych rozmiarów, żeby nadrobić trochę to długawe milczenie. Styczeń miałam
strasznie zabiegany. Tylko dwa dni wolne – pierwszy i trzynasty. Tak wyszło, bo
jedna dziewczyna z mojego odziału jest na macierzyńskim i ciężko wypełnić
grafik w weekendy… stąd ten pracoholizm.
Jestem na transplantologii. I w zeszły weekend miałam
niesamowite przeżycie. Poleciałam helikopterem do szpitala w innym mieście, aby
pobrać wątrąbę do przeszczepu dla jednego z naszych pacjentów.
Co za doświadczenie! Po raz pierwszy w życiu byłam w
helikopterze. Super sprawa. Ale chyba nie jest zaskoczeniem, że miałam bardziej
ekscytujące przeżycia tego dnia, niż pierwszy lot helikopterem.
Trudno sobie wyobrazić jak łatwo i sprawnie wszystko się
odbyło.
Odlot był wyznaczony na 15:00. Tak więc tuż przed 15:00 ,
poszłam razem z moim “fellow” (tak nazywa się lekarz który robi specjalizację
drugiego stopnia – w tym przypadku transplantologii) do dyżurki w naszym
szpitalu i powiedzieliśmy że oczekujemy na lot o 15:00. Zostaliśmy
przeeskortowani przez oficera na dach głownego budnynku gdzie znajduje się
lądowisko helikopterów. Helikopter już czekał, i bez zbędnych ceremoniałów
(sprawdzania dokumentów czy plecaka) zajęliśmy nasze miejsca i 30 minut później
byliśmy w szpitalu w mieście oddalonym o 93 mile (150km).
Po wylądowaniu weszliśmy do głównego budynku szpitalnego,
zapytaliśmy w portierce o blok operacyjny. Skierowano nas we właściwe miejsce.
Wchodząc do bloku operacyjnego oznajmiliśmy że przyjechaliśmy po wątrobę… Pani
sekretarka pokazała nam szatnie, gdzie musieliśmy przebrać się w “scruby” tego
szpitala…. i znowu – nikt nas nawet nie zapytał o imię.
W końcu dotarliśmy na sale operacyjną. Właśnie przywieźli
dawcę – 47-letniego mężczyznę po wylewie. Oprócz nas, anestezjologów i
instrumentariuszy, w sali byli chirurdzy z innego szpitala po płuca, oraz dwóch
gości z UNOS (United Network for Organ Sharing – organizanicja trzymająca
pieczę nad dystrybucją organów). Jako że pacjent już był uśpiony i
zaintubowany, zajęło tylko chwilę żeby przygotować pacjenta i samych siebie do
zabiegu.
Operacja zaczęła się około 16:00. Chirurdzy od płuc
otworzyli klatkę piersiową, a my zajęliśmy się brzuchem. Odkrycie organów
zajmuje zazwyczaj około 20-30 minut. Tuż po tym jak rozpoczęliśmy operację, na
salę operacyjną wszedł inny chirurg z naszego szpitala, który przyjechał po
serce. Właśnie wtedy wątroba była dobrze widoczna i… kolor nie wyglądał zbyt
obiecująco. Postanowiliśmy wysłać mały wycinek wątroby do labolatorium na
badanie. Wkrótce potem chirudzy płucni zdecydowali że te płuca nie będą
odpowiednie dla ich pacjenta… I w tym momencie zaczęło się prawdziwe
szaleństwo.
Jeden z pracowinków UNOS zalogował się bazy danych z listą
oczekujących na transplant płuc i zaczął dzwonić do kolejnych szpitali z ofertą
płuc. Prace w klatce piersiowej tymczasowo ustały, bo trzeba było znaleźć
odbiorcę. Laboratorium zadzwoniło z wynikami w ciągu 30 minut – wątroba miała
troche mikroskopijnych zmian… wyglądały one na tyle podejrzanie, że
zdecydowaliśmy że nie weźmiemy tej wątroby dla naszego pacjenta.
I tu sprawy skomplikowały się jeszcze bardziej. Drugi gość
z UNOS zalogował się do drugiego komputera i zaczął wydzwaniać do szpitali z
pacjentami na liście oczekujących na wątrobę. Istny rozgardiasz… jak na giełdzie papierów
wartościowych.
W międzyczasie znaleźli się chętni na płuca!... w Nowym
Yorku. I tu się pojawił nowy problem. W naszym szpitalu pacjent oczekujący na
transplant serca był już na sali operacyjnej, uśpiony i… w trakcie operacji…
tak więc nie było mowy żeby czekać na chirurgów z Nowego Yorku żeby przyjechali
i wzięli płuca. Na szczęście chirurdzy płucni obecni na sali operacyjnej
zaoferowali, że wyjmą płuca dla nich i przygotują odpowiednio do transportu. W
tym momencie pracownik UNOS #1 zaczął szukać lotu czarterowego, który
dostarczyłby te płuca na czas do Nowego Yorku… a pracownik #2 cały czas
usiłował znaleźć chętnych na wątrobę. Jako że wydobycie wątroby zajmuje ponad
godzinę, my kontynuowaliśmy naszą część zabiegu nie zwracając uwagi na całe to
zamieszanie. Wiedzieliśmy że do czasu gdy wydobędziemy wątrobę z brzucha,
znajdzie się na nią chętny.
Kiedy znalazł się nowy odbiorca płuc, chirudzy płucni i
sercowy zabrali się do roboty. Umieściliśmy specjalne kroplówki w szyi pacjenta
oraz w pachwinach. Dopływ krwi do głowy i do nóg zosał odcięty i zaczęliśmy
przetaczać płyn konserwujący do potrzebnych organów (serca, płuc, i organów
brzusznych). Kiedy przetoczyliśmy ponad 10 litrów, oraz wypełniliśmy klatkę
piersiową i brzuch 10 litrami suchego lodu, upuściliśmy cała krew z
cyrkulacji pacjenta.
Następnie chirurg sercowy wyjął serce… zajęło mu to może 5
minut. Włożył serce do przenośniej lodówki/ pudełka, pożegnał się ze wszystkimi
i ruszył w drogę, gdyż jego pacjent już był prawie gotowy na to serce.
Podczas gdy my cały czas pracowaliśmy nad wątrobą,
chirurdzy płucni zajęli się usuwaniem płuc. Zajęło im to około 30-40 minut. Gdy
płuca zostały wyjętę z klatki piersowej, anestezjolog opuścił sale operacyjną
bo… już nie było dla niego zajęcia. Wszystko co zostało w pacjencie, to
zamrożony brzuch, oraz opakowanie ze skóry i kości.
Właśnie wtedy dowiedzieliśmy się że nie było chętnych na
wątrobę. Tak więc nie skończyliśmy usuwnia wątroby, tylko skupiliśmy się na
nerkach. Wydobycie nerek zajęło nam około 30 minut. W tym czasie jeden z pracowników UNOS
powiadomił nasz helikoter że będziemy gotowi za niedługo. Nerki po usunięciu z
ciała dawcy mogą być podłączone do specjalnej pompy na której mogą przetrwać ~
24 godziny albo dłużej. Nerki
ostatecznie zostały wysłane do dwóch lokalnych szpitali.
Zanim opuściliśmy sale operacyjną z pustymi rękami,
popatrzyłam na tego pacjenta, jego pustą klatkę piersiową i pusty brzuch (z
wyjątkiem zamrożonych jelit)… i ogrom sytuacji był oszałamiający. Pomyślałam
sobie o nas jak o barbażyńcach którzy przyszli i wzięli wszystko co było do
wzięcia.
Wyszliśmy ze szpitala w ciemną noc, całkowicie niezauważeni
przez nikogo… a 45 minut później brałam prysznic w moim mieszkaniu, jakby nigdy
nic się nie stało.
Niesamowite.
----------------------------------------------------------------------
Jestem na transplantologii. I w zeszły weekend miałam
niesamowite przeżycie. Poleciałam helikopterem do szpitala w innym mieście, aby
pobrać wątrąbę do przeszczepu dla jednego z naszych pacjentów.
Welcome everybody in 2013! This is going to be quite a
lengthy post… to make up for the silence. January has been busy. I only had two
days off – the 1st and the 13th. One girl from work is on
maternity leave, so there is fewer people to fill in weekend call schedule –
hence this crazy workaholism.
I’m on transplant surgery this month. I had an amazing
experience a couple of weeks ago. I got to fly on a helicopter to another town
to harvest a liver for one of our patients.
What an experience! First of all, I had never been on a
helicopter before. It was fun - but definitely not the most amazing thing of
the day.
It's just mind boggling how smooth things went.
The flight was scheduled at 3 pm. We went to the security
office in my hospital at 2:45 and we said we had a helicopter ordered for 3.
They escorted us to the roof where a helicopter was waiting for us on a helipad...
they opened the door and let us onboard ("us" meaning a transplant
surgery fellow - somebody who finished 5 years of general surgical residency
and now trains to be a transplant surgeon). They didn't even check who we were
or what we were carrying in our backpacks. The flight was about 30 minutes
long. We landed in the city 90 miles away. We walked into the hospital and
asked a security officer for the ORs. They showed us the way. At the OR front desk we annouced we came for
the liver... they let us into the lockers so we could change into hospital
scrubs (again without asking for names). We went into the operating room. They
were just bringing in the donor - 47 year old guy after a stroke.
Except from us there were two lung surgeons from another
hospital to harvest the lungs, and two guys from UNOS (United Network for Organ
Sharing). The patient was already sedated and intubated, so all that was left
to do was to sterilely prep and drape the patient and we had to scrub.
We started the surgery. The lung surgeons opened the chest,
and we opened the belly. It usually takes about 20-30 minutes or so to expose
the organs. Shortly after we started, a heart surgeon from my hospital arrived,
since the heart was going to our hospital as well.
At that point we could already see the liver, and its
color was a little bit off; so we took a small tissue biopsy and sent it into the
lab for analysis. The lung guys kept doing their job to expose the lungs. At
some point they decided that they didn’t want the lungs, because they wouldn't
be good match for their patient.
And the craziness began...One of the UNOS guys logged into
a computer, pulled out the lung recipients' list and started calling medical
centers down the list to ask if they wanted the lungs. Meanwhile we were
still working on the liver. Then the lab called with the results of the
biopsy... the liver had some microscopic degeneration, and we decided not to
take it.
That's where the things got even more complicated... The
second UNOS guy started working on another computer and calling medical centers
down the liver list to see if they wanted the liver.
Meanwhile the lungs got placed in a hospital in New York...
But the problem was that that my hospital already had a recipient for the heart
in the operating room, with opened chest and surgeons working on him to take
the heart out.... so we really couldn't wait for the guys from New York to arrive
to take their lungs. Thankfully the lung surgeons already present in the OR
volunteered to harvest the lungs for them.
So the UNOS guy #1 started working on chartering a flight
that would deliver these lungs to their destination in a timely manner. The
other guys was still making phone calls and trying to place the liver. It takes
over an hour to take the liver out, so we decided to proceed with the surgery,
and hoped that by the time we tookk the liver out, somebody would like it.
Afer the lungs got placed we decided to proceed with the
surgery. At that time we put special IVs into the donor's neck and very low in
the belly (below kidneys), and we cut off the circulation to the head and legs,
and started infusing organ preservative into the middle body (only to heart,
lungs and belly organs). We also dumped about 3 gallons of dry ice into the
chest and abdomen, and after IVs were done infusing - probably 3-4 gallons
worth of preservatives, we drained all the blood from the organs.
Next... the heart surgeon pulled the heart out - it took
him about 5 minutes. He put the heart into a cooler, shook everybody's hands,
and left to catch his helicopter back to our hospital, since his patient was
almost ready at that point for his new heart.
The lung guys started on the lungs, while we were still
working on the liver. It took them about 40 minutes. Once the lungs were out,
we told anesthesiology that their job was done, and they could leave the OR....
all that was left was frozen abdomen and the cage of skin and bones. Then we
learned that nobody wanted the liver. So
we just abandoned the liver harvest in the middle and moved down to kidneys.
We harvested the kidneys over the next 30 minutes... (at
that point we told the UNOS people to notify our helicopter pilot that we'd be
ready soon). It took us another half an hour to prepare the kidney for pumping
(kidneys can survive on a pump for ~ 24 hours of longer. The kidneys ended up
going to two local hospitals.
Before we left empty handed, I looked at the donor and it
hit me... empty thorax and empty abdomen… with the exception of cold, frozen bowel.
And I thought for a moment how barbarian
of us was to treat somebody like that.
And after that we walked out of the hospital into the
darkness - unnoticed by anybody... About 45 minutes later I was in my
apartment, as if nothing ever happened...
Weird